W prognozach pogody zapowiadano od wielu tygodni upały i burze. Kiedy piszę te słowa jest poranek, dzień święta Bożego Ciała, 11 czerwca, czwartek, Anno Domini 2020. Od co najmniej piątej rano jest aż ciemno od mgły. W dodatku wieje potwornie zimny wiatr z północy. A zatem czerwiecli to czy jesień, późna listopadowa jesień?
A wczoraj zajrzałem na nasz chełmski ryneczek, gdzie oprócz warzyw jest duże stoisko z kwiatami. Od razu moją uwagę zwrócił duży pęk piwonii. Nie przepadam za tymi kwiatami, chociaż u nas w Malborku, na Poznańskiej 11 na przydomowym ogródku rósł wielki, jeszcze poniemiecki, krzew piwonii. Zajmował niemal cały duży klomb. A kiedy rozkwitał, właśnie gdzieś tak w połowie czerwca, to nie było przechodnia, który nie zachwycałaby się naszymi piwoniami.
Z piwonią kojarzy mi się zawsze śmierć dziadka Kajetana (1888-1959), właśnie w czerwcu 1959 r. W sierpniu tegoż roku Dziadek skończyłby zaledwie… siedemdziesiąt jeden lat. Z tego, co pamiętam, to Dziadek Kajetan nigdy poważnie nie chorował. Na początku czerwca poczuł się źle, a w dwa tygodnie potem umarł.
Pamiętam dokładnie ten dzień. Było słonecznie i ciepło, kiedy przybiegł do mnie kuzyn Bolek (syn mojej Ciotki Anny, która była siostrą mojego Ojca dwojga imion Stefana Hipolita). Bolcio – bo tak go nazywaliśmy – powiedział, że w nocy umarł Dziadek. Szybko pobiegliśmy na Poznańską 5, gdzie w domu Ciotki Anny leżał na marach Dziadek Kajetan. Ubrano go w czarne ubranie[1] i w takimż kolorze skarpetki. Pamiętam, że Ciotka powiedziała, abym dotknął Dziadka, a wtedy przestanę się go bać. Złapałem więc Dziadka za duży palec u nogi i rzeczywiście nigdy się go nie bałem. Wręcz przeciwnie, mam o Dziadku Kajetanie jak najlepsze wspomnienia.
Pamiętam, że okna były zasłonięte, paliły się jakieś duże świece, i że Dziadek był cały obłożony… piwoniami. Piwonie z naszego ogródka stały także w kilku wazonach. Bardzo intensywnie pachniały. I od tamtego czasu widok, a szczególnie zapach piwonii kojarzy mi się zapachem śmierci Dziadka, w ogóle z wonią śmierci.
Bo wówczas, w latach pięćdziesiątych XX wieku, (a może także i później) nieboszczyka trzymano przez trzy dni w domu. Odbywały się śpiewy, modlitwy, była to wielka uroczystość. A potem był nie mniej uroczysty pogrzeb. Jechał konny karawan, a na cmentarz, na malborski Wielbark, czyli dobre kilka kilometrów szło się piechotą. I piechotą z pogrzebu wracało. Potem była stypa a Dziadka Kajetana jeszcze długo wspominano.
Wtedy śmierć była jakby przypisana do życia. Była czymś nieodwołalnym, bardzo bolesnym, ale jednocześnie… naturalnym. Nikt nie bał się, nie wstydził się śmierci. Teraz śmierć jest czymś nienaturalnym, wstydliwym, wyrugowanym z naszego codziennego życia. („Wyrugowany” to chyba dobre określenie w tym przypadku). Boimy się nie tylko chorób, ale także śmierci.
Dawniej umierano w domu, wśród bliskich. Teraz osobę chorą oddaje się do szpitala albo do jakiegoś domu pomocy społecznej, czyli umieralni. (Jeśli za pobyt się płaci, to w interesie takiego „domu” jest maksymalnie przedłużać dogorywanie i agonię pacjenta, bo przecież liczy się kasa).
Zbliżają się kolejne, tym razem prezydenckie „wybory”. Ileż ci kandydaci na prezydenta nakrzyczą się nawzajem na siebie, ileż naobiecują, ileż nazapewniają… W tych wszystkich przemowach nie ma ani słowa na temat losu starszych oraz niepełnosprawnych ludzi. Wiadomo, każdy rodzi się u umiera w samotności. Czyż nie można by jednak zadbać, aby starość i niepełnosprawność miała się lepiej w Rzeczpospolitej Polskiej? Mieszkania dla młodych? Owszem, jak najbardziej. A dlaczego by nie wybudować także przyzwoitych domów spokojnej starości?
W naszym kraju wciąż trwa ciąg do władzy, do stanowisk, do kasy. Tak było zawsze od kiedy pamiętam i niezależnie do ustroju. Co zwykłemu, przeciętnemu Kowalskiemu, albo Grabowskiemu (też bardzo popularne nazwisko) po tym kto będzie prezydentem. Jego życie się nie zmieni!!!
Można, oczywiście, zaangażować się w politykę, w taką lub inną „działalność”, słowem „nachapać się”, by mieć wyższą a nawet wysoką emeryturę i „mieć w dupie” na starość te wszystkie domy pomocy społecznej lub ewentualnie hospicja, bo wtedy, jako posiadacza wysokiej emerytury, będzie stać na przyzwoitą starość i śmierć.
Rozmawiałem niedawno o tych problemach ze znajomym L., który tak mi odpowiedział: „Trzeba było całe życie zapierdalać. Wtedy miałabyś wysoką emeryturę”. No cóż gdybym nie pisał pionowych novelli, a poziome kryminały, to wtedy może miałbym wysoką emeryturę.
Być może kogoś zrazi drastyczność tych słów wypowiedzianych przez L. Czyż jednak taka nie jest rzeczywistość?
Bardzo wiele ludzi prowadzi spokojne, ciche życie, a potem umiera. Pozostają co najwyżej w pamięci rodziny i osób najbliższych. Tak naprawdę, co dzień umieramy i z każdą sekundą jesteśmy bliżej śmierci. Ludzie nie mają jednak tego świadomości, bo wtedy byliby dla siebie także na co dzień lepsi, bardziej uprzejmi. Nawet epidemia koronawirusa ich nie przeraża. Dlaczego wciąż wśród ludzi jest tyle nienawiści?
Gdybym miał jeszcze raz wybierać zawód, to pewnie wybrałbym zawód ogrodnika, albo leśnika, a najchętniej… dendrologa, czyli zajmującego się drzewami.
Czyż bowiem rośliny, kwiaty, drzewa nie są naszymi „braćmi mniejszymi”? Żadne tam koty i psy. Owszem, lubię… pogłaskać kota (psy z reguły teraz są, tak jak ich właściciele, bardzo agresywne, a poza tym strasznie hałasują), ale nie ma to jak ogród choćby i z krzewami piwonii, a nade wszystko drzewami.
Dlatego tak bardzo cieszę się każdego dnia obecnością i widokiem pigwowca tuż za oknem mojego pokoju.
11 czerwca 2020 r.
Postscriptum.
1. 11 czerwca br. przypada święto Bożego Ciała. Tymczasem w telewizji najważniejszą wiadomością od samego rana jest temat wybuchu gazu w jakimś jednorodzinnym domku. No, wiadomo, tragedia, ale czyż trzeba trąbić na cały kraj o tym od świtu w święto Bożego Ciała. A poza tym ileż codziennie rozgrywa się tragedii i dramatów. No tak, ale wybuch gazu to jakże… „efektowny temat”.
To jest jeszcze jeden przykład na to, w jak absurdalnej rzeczywistości przyszło nam żyć. A poza tym czyż można wierzyć informacjom podawanym przez telewizję.
2. Dzisiaj od rana tj. 12 czerwca br., znowu „tęgie mgły” i porywisty, zimny wiatr z północy. Gdzież te zapowiadane w telewizji plus 27 stopni Celsjusza?
3. Załączony kadr pochodzi z filmu Siódma pieczęć (Det sjunde inseglet – 1957), 96 min., reż. Ingmar Bergman (1918-2007). Kadr przedstawia Śmierć, którą kreował Bengt Ekerot. Poza tym w filmie wystąpili m.in.: Gunnar Björnstrand, jako Jöns; Max von Sydow, jako Antonius Block oraz Bibi Anderson, jako Mia.
[1] Mam chyba jakąś awersję do czarnego koloru w ubiorze. Czarny kolor bowiem kojarzy mi się ze śmiercią i trumną. Dlaczego jednak tyle osób nawet letnią porą ubiera się na czarno trudno mi i pojąć i zaakceptować. Kiedyś, na przystanku tramwajowym dostrzegłem dwie młode panie zakute, mimo przepięknej słonecznej pogody w czerń. Z ciekawości zapytałem: „dlaczego czerń”, gotów w każdej chwili przeprosić i wycofać się gdyby chodziło o żałobę. Nic jednak z tych rzeczy. Jedna z pań odrzekła, że: „że czerń jest… modna”, a druga, że „wygodna, bo na niej nie widać brudu”. No tak, czerń to zatem, kolor brudu. To dlatego tak straszny fetor trwa w m.in. tramwajach.