Czytałem gdzieś nie raz, że nie należy obnosić się z wierszami itd. przed ich opublikowaniem w np. tomiku. Znajomi, przyjaciele itd., słowem adresaci różnie na takie wiersze reagują. No, chyba, że są to utwory okolicznościowe np. na urodziny, imieniny itd.
Dlatego trzymam się tej zasady i wierszy przed drukiem w książce staram się jednak nigdzie przedtem nie publikować, ani nie pokazywać. Zdarzają się jednak sytuacje wyjątkowe, gdy np. moje utwory są dostrzeżone na jakimś np. konkursie literackim. Wtedy, jako… hm, hm… „laureat”, przedstawiam te wiersze na mojej stronie internetowej itd.
Czasami także chciałbym jakiś wiersz na bieżąco skonsultować. Nie znam się bowiem na wszystkim, a chciałbym aby moje wiersze nie zawierały żadnych rzeczowych błędów. Nie pamiętam także wszystkich szczegółów z np. lat 60-tych XX-wieku.
Ostatnio poprosiłem jednego ze znajomych o konsultację odnoście właśnie tych lat. Odpisał mi dokładnie tak: „Co do Twoich wierszy… Nie jest moją intencją upokarzanie kogokolwiek. Ty jednak, stawiasz mnie nieraz w kłopotliwej sytuacji…”.
No, cóż mam nauczkę, aby nie prosić owego znajomego nie tylko o jakiekolwiek konsultacje, ale by w ogóle nie zawracać mu głowy moimi utworami. Tak też uczynię.
Przyjmuję zatem do wiadomości, że nie wszystkim moje utwory „się podobają”. Ściślej: zdaję sobie sprawę z tego, że moje wiersze podobają się tylko nielicznym.
(Jest ich, sadząc po sprzedaży tomika W czerni. I w bieli trochę ponad trzy… „stałej Enzensbergera”[1]).
Niemniej niekiedy powstają wiersze nie wiadomo kiedy i jak. I co najważniejsze nie wymagają konsultacji itd. Tak jest również z utworem pt. Nie mam czasu, który – wyjątkowo – pozwalam sobie opublikować na m.in. mojej stronie internetowej, dedykując go niektórym moim znajomym itd.
„NIE MAM CZASU”
Gdziebyś się nie rozejrzał, gdziebyś
ucha nie nadstawił, zewsząd „nie mam czasu” –
słyszysz. Nikt teraz „nie ma czasu”.
Prawie wszyscy gdzieś nieustannie się śpieszą.
Pozostają – aby „skrócić odległość” –
wyłącznie telefony, sms-y, e-maile. Patrzysz:
do tramwaju, do autobusu, do kolejki
najpierw telefon wchodzi. Potem ktoś za nim.
Przeważnie ze słuchawkami w uszach.
Głuchy? Na wszelkie odgłosy z tego tu świata?
Z kim rozmawia. Dla kogo czas ma?
Z samym sobą? Na ulicach widać jak chodzą i
wszędzie gadają – do siebie? – ludzie.
Dawnymi czasy prowadzono życie nie mniej
intensywne. Ot, Joseph Rudyard Kipling[2] –
przeżył lat zaledwie siedemdziesiąt jeden,
a intensywnością swego życia mógłby
obdzielić kilka żywotów. A przecież pisząc,
podróżując niemal po całym świecie
i rektorując na uczelni, nie śpieszył się nigdzie.
„Nie mam czasu” – zewsząd słyszysz.
„Zadzwonię” albo „zdzwonimy się”. A potem
ślą sms-y, czasem e-maile. Rozmowy
nawet te przez telefon, z dnia na dzień odkładają.
Na pisanie listów – ba! atramentem!? –
nikt teraz „nie ma czasu”. Za to… śpieszą się,
prawie wszyscy śpieszą się na… cmentarz.
Tam – na „wieczny odpoczynek” – czas znajdą.
4 lutego 2017 r.
[1] Hans Magnus Enzensberger kiedyś zażartował sobie i powiedział, że: „W każdym kraju, niezależnie od jego wielkości, liczba osób zainteresowanych poezją jest taka sama i wynosi 1354”. Żart ten jest nazywany „stałą Enzensbergera”.
[2] Joseph Rudyard Kipling (1865-1936). Zetknąłem się z jego twórczością chyba po raz pierwszy, gdy jako dziewięciolatek leżałem po operacji na Oddziale Ocznym Szpitala Miejskiego w Elblągu. Chociaż to było zabronione przez lekarza, to jednak ślipiałem sobie przez szkło powiększające, literka za literką, jego książki. A teraz cenię sobie Kiplinga za jego Poezje.