Po kilku dniach upalnej pogody przyszło ochłodzenie, czyli jak na Gdańsk, a szczególnie osiedle Chełm, jest „norma”, tzn. bezustannie wieje zimny, albo bardzo zimny, wiatr jak nie z północy, to znowu z zachodu.
Nie zdziwiło mnie zatem stwierdzenie sąsiada: „No i już mamy po lecie”. „Po lecie, na początku lipca?” – wyraziłem swoje zdziwienie, ale sąsiad dodał „Wiosna była byle jaka, więc i byle jakie jest lato” – po czym zniknął w swoim mieszkaniu, z którego, od kiedy postawiono mur, nie widzi nawet skrawka nieba.
(Dla przypomnienia: jest to ten sam sąsiad, który jeszcze tak niedawno zauroczony m.in. Księżycem nad dolinką i rechotem żab w stawku podkreślał: „Jest tu pięknie i cicho jak na wsi. Jak na wsi”). No tak, stawek łącznie z żabami i rybami, zasypano, a Księżyc sąsiad zobaczy dopiero wtedy jak wyjdzie poza mury.
Miało być o bylejakości, a zatem coś mnie skusiło, aby oglądać polski serial pt. Uwikłani (2015). Oto moje, jako kinofila, spostrzeżenia: beznadziejnie nudny, bardzo przewidywalny, scenariusz z nieciekawymi historiami. W dodatku byle jak zainscenizowany, kręcony niemal w całości „z ręki”, w zbliżeniach, bezustannie trzęsącą się kamerą. Aktorzy coś bełkocą tak, że trudno pojąć o co im chodzi. Zamiast muzyki jakiś łomot. Słowem: „ręce opadają”.
Może zatem jakiś fabularny film? Z beznadziejnego repertuaru wszystkich kanałów filmowych jakie są mi dostępne wyłowiłem rzecz o… pisarzach i uczuciach, czyli Bez miłości ani słowa (Stuck in Love – 2012), 97 min., reż Josh Boone. W rolach głównych wystąpili: znany Greg Kinnear jako William Borgens, pisarz i autor Małpiej zupy, która przyniosła mu sławę, pieniądze i możliwość wylegiwania się nad brzegiem oceanu. (To zastanawiające, że pisarze mieszkają przeważnie w luksusowych domach, nad brzegiem oceanu). W roli jego dziewiętnastoletniej córki Sam (także, oczywiście, pisarki), wystąpiła Lily Collins. Jest jeszcze Rusty (Nat Wolff) młodszy brat Sam, także pisarz. Występują w tym dziele również: Kate (Liana Liberato), dziewczyna Rustyego oraz Lou (Logan Lerman), chłopak Sam.
Autor Malpiej zupy rozpacza, że odeszła od niego żona Erica (przeraźliwie chuda i brzydka Jennifer Connelly). Tak bardzo rozpacza, że nie przeszkadza mu w tym „szpachlowanie” sąsiadki.
A młodzi oprócz tego, że przeważnie są pisarzami mają także swoje problemy z m.in. narkotykami. W ostatniej scenie Erica wraca jednak do Williama i to jest cały film, ponoć o uczuciach, których w tym filmie próżno szukać. Z tego filmu można jednak wywnioskować, że nie ma nic prostszego i łatwiejszego niż pisanie książek, i w ogóle bycie sławnym pisarzem, czyli autorem Małpiej zupy. Zastanawiam się: po co i dla kogo takie byle jakie filmy są realizowane?
A jakby mi było mało znalazłem sobie kilka godzin by w skupieniu obejrzeć… czterooscarowego Birdmana (2014), 119 min., reż. Alejandro González Iñárritu z Michaelem Keatonem jako Riggan Thomson.
Najwyższa ocena, jaką mogę przyznać filmowi to jest 6 (sześć) punktów, czyli za arcydzieło. Tymczasem już na wstępie odejmuję temu filmowi jeden punkt za to, że dzieje się w wielkim mieście. Następny punkt odejmuję za to, ze niemal w 99% toczy się w ciemnościach tj. w zaułkach i korytarzach teatru, mających jakoby symbolizować pokrętne i ciemne życie głównego bohatera. Następny punkt odejmuję na bezustanną gadaninę, która niewiele mnie obchodzi… itd. Mógłbym tak odjąć jeszcze kilka punktów. Ile zatem zostanie?
Są w tym filmie pewne „smaczki”, jak te sceny z lewitowaniem, unoszeniem się w powietrzu itd., ale to, moim zdaniem, stanowczo za mało jak na aż cztery Oscary i wiele innych jeszcze nagród. Być może jakiemuś kinomanowi te nagrody Birdmana zawrócą w głowie i wprawią w zachwyt. Ja jednak jestem już za stary lis (filmowy), abym dał się nabrać na „głębię” Birdmana, oscarowe zdjęcia, na których niewiele widać, bezustanną gadaninę i histerie głównego bohatera itd.
Za to zachwycił mnie brytyjski serial Wygnani do raju (Banished – 2015). Wszystko w tym serialu jest takie, jak „się należy”: ciekawy scenariusz, bardzo dobra gra aktorów, dobre zdjęcia. Można ten serial „odczytywać” na różne sposoby. Dla mnie jednak jest to film o… uczuciach. Jak bardzo można film o uczuciach zbanalizować, pokazać byle jak, to wyraźnie widać właśnie m.in. w Uwikłanych oraz w Bez miłości ani słowa. Natomiast nie mogę się doczekać kolejnego, wtorkowego odcinka Wygnanych do raju.
Jeśli już jestem przy bylejakości to, w związku z niedawnym jubileuszem „Skaldów”, zapragnąłem poczytać wiersze Leszka Aleksandra Moczulskiego. Nie ulega wątpliwości, że jest on świetnym tekściarzem, ale poezji w jego tomikach, moim zdaniem, ze świecą szukać.
I jeszcze jedno. W 2013 r. Towarzystwo Przyjaciół Sopotu wydało Leszkowi Aleksandrowi Moczulskiemu w ramach Biblioteki „Toposu”, jako 91 tom, książkę pt. Kartki na wodzie. Jestem pierwszym czytelnikiem tego tomika. Otworzyłem go, coś strzeliło i wszystkie kartki z tej książczyny wypadły. Nie były nawet wklejone, lecz jedynie jakoś wsadzone w okładki i ściśnięte. Absolutna edytorska bylejakość.
11 lipca 2015 r.