Maj już w końcówce, a tak naprawdę ciepłej wiosny ani nie widać, ani tym bardziej nie czuć. Rozumiem: Zimni Ogrodnicy, potem „zimna Zośka”, deszcze także są jak najbardziej potrzebne, ale tak naprawdę w maju był tylko jeden (jeden!) ciepły dzień. Bo ciągle wieje chłodem. Ba! żeby to jeszcze był chłód, a to przecież jest lodowaty ziąb. Majli to, czy… jesień?
Kosy gwiżdżą, zakwitł pigwowiec, ale wiosennej burzy jak nie było tak nie ma. Może jak ziemia będzie ogrzmiana, to się wreszcie ociepli?
W telewizji, którą włączam tylko na chwilę, na tyle by zobaczyć prognozę pogody dowiaduję się przy okazji, że koronawirus jest już jakby na dalszym planie. Zachorowań przybywa, ale ludzie chyba przestali się epidemią przejmować. Jest strach i obawa: te maseczki, te rękawiczki, te „obostrzenia”, ale epidemia jest bardziej w telewizji niż w rzeczywistości.
(A swoją drogą ja pod tymi maseczkami się duszę. Jeszcze gorsze jest to, że jakiej bym nie włożył maseczki, od razu mam zaparowane okulary.
Jestem bardzo ciekaw jak pod maseczkami, w kombinezonach od stóp do głów wytrzymuje całe dni służba zdrowia?).
Nareszcie otwarto niektóre biblioteki. Zamówiłem zatem trzy rzeczy: lżejszą tj. Emila Karewicza (1923-2020) Moje trzy po trzy; coś z literatury pięknej tj. Zofii Nałkowskiej (1884-1954) Narcyzę (1911) oraz pozycję, do czytania której namawiał mnie od dłuższego czasu W., tj. Zygmunta Krasińskiego (1812-1859) Listy do Konstantego Gaszyńskiego. (Konstanty Gaszyński: 1809-1866).
„Po Zofii Kossak, po »Soli ziemi« Józefa Wittlina tylko – Janku – (tak do mnie się zwraca W.) lektura listów Krasińskiego do Gaszyńskiego może cię usatysfakcjonować” – po wielekroć ostatnio usłyszałem. I chociaż owe Listy były tylko w biblioteczce podręcznej, i do korzystania na miejscu, wypożyczono mi je. Wydanie przez PIW w 1971 r. jest jednak chyba nie do czytania: malusieńkie literki, zbity „prześwitujący” na drugą stronę druk. Jakże to czytać? Niewiele pomaga lupa. W dodatku przypisy, których jest bardzo dużo wydrukowano jeszcze bardziej malusieńkimi czcionkami. Po co? Dla kogo?
Zabrałem się tedy za Moje trzy po trzy, które „opracował literacko” Paweł Oksanowicz. Lubiany przez mnie Emil Karewicz snuje tę swoją życiową opowieść, a Oksanowicz zapisuje ją zamęczając czytelnika zdaniami zaczynającymi się od „Ale…”.
Ludzieee!!! Dlaczego w pisanym języku polskim (chyba jednak… polskawym) jest aż tyle zdań zaczynających się od „Ale…”?! Ileż można „Ale…”-ć!!!???
Emil Karewicz wystąpił w kilkuset filmach, a został zapamiętany tylko, jako Jagiełło w Krzyżakach oraz Brunner w Stawce większej niż życie. A te kilkaset filmów? Kto o nich dzisiaj pamięta?
Wstyd się przyznać, ale nie przeczytałem dotąd Nałkowskiej ani jednej powieści. Zastanawiałem się zatem co wybrać na początek? Mój wybór padł na… Narcyzę. Zabrałem się więc do czytania. Dziwaczny zapis tekstu z wieloma jakby myślnikami, pretensjonalny styl. Prawie nie ma zdań zaczynających się od „Ale…”. Po zatem straszliwie grafomańskiej Zmowie mężczyzn Iwaszkiewicza jakby coś odmiennego. I przekonanie: jakże daleko Nałkowskiej do Reymonta, do Wittlina, do Kossak.
Czytam jednak, chociaż co i rusz śmieszą mnie dziwactwa w stylu np. „W mrokach fiołkowych bujała tylko szumna, szeroka radość z pomyślnego wyniku tej wycieczki.” (s. 11); „Ze srebrnawej przestrzeni pomiędzy gwiazdami wyszedł ku oczom pełny księżyc, jak widmo słońca, którego złotą krew wypiła noc.” (s. 11); „Gwiazdy przebijające złotymi ostrzami promieni jasnofiołkową topiel księżycowego nieba, mokry, organiczny zapach niziny, bijący szeroką wiosenną zawieruchą w nozdrza rozszerzone, jakiś szept najcichszy, nieustanny –– jakby pierwszych rozwijających się kwiatów w cieniach trawy i wody, jakby obiecań niewiarygodnych a cudnych, cała ta młoda noc była dla Maurycego tylko nazwaniem pewnej rzeczy dawnej bardzo, równie odległej, jak samo dzieciństwo.” (s. 13); „Teraz jednak nerwy zwijały się z naturalnego wstrętu do ciężkich wrażeń, z obawy przed przybliżeniem się do śmierci, przed konfrontacją z dramatem.”. (s. 45); „Przyszła tutaj po moście uczynionym z obelżywej litości.” (s. 52); „Między tymi śmiertelnie odległymi wydarzeniami istniał jakiś most potajemny.” (s. 58). I jeszcze jeden fragment, po którym definitywnie rozstałem się z Narcyzą:
„Pociągały ją rzeczy, które nie leżały w zakresie jej mocy wykonawczej, które mogły przyjść gotowe i postanowione już z zewnątrz, narzucić się nieodwołalnie, dokonać nad nią jakby od niej samej niezależnie. Takim uległaby bez żalu, choćby były najniebezpieczniej radosne, pomimo to iż na ogół obawiała się szczęścia, uległaby bez lęku, gdyż nie potrzebowałaby sama przyjmować za nie odpowiedzialności wobec losu.” (s. 60). (Zdania z Narcyzy, pochodzą z wydania Dzieł, Czytelnik, 1982).
„O co tu chodzi?” – można by zapytać? Według mnie jest to jakaś nieporadność i myślowa, i stylistyczna. Także i ten fragment potwierdza jak bardzo trudnym zawodem jest pisarstwo. Nie sztuka bowiem zaczerniać czcionkami papieru.
Mając dość czytania Nałkowskiej, wybrałem się z L. na spacer na Biskupią Górkę. Od pewnego czasu intryguje mnie znajdujący się tam punkt widokowy na Gdańsk. W dzielnicy Gdańsk Chełm (3,89 km2) prawie nie ma drzew. Jedną z głównych ulic jest… Cienista, na której nie ma, oczywiście, żadnego cienia. Mając zatem dość bezdrzewnego Chełma wybrałem się któregoś dnia na Biskupią Górkę. Po drodze odnalazłem pomnik przyrody, czyli topolę białą (452 cm obwodu, 31 m wysokości) oraz w gąszczach niemal nie zabłądziłem.
Okazuje się, że tuż w bezpośrednim sąsiedztwie śródmieścia Gdańska (dosłownie „rzut beretem”) znajduje się najprawdziwsza, najcudowniejsza gąszcz drzew (drzew!!!). Ludziska drepczą po bezdrzewnej Długiej i Długim Targu, a tu takie cuda.
Wyplątawszy się zatem z tych gąszczy, postanowiłem powtórnie udać się w poszukiwaniu owego punktu widokowego tym razem w towarzystwie L. Wiadomo, samowtór zawsze raźniej. Ominęliśmy jednak ów punkt, a poza tym miało się na deszcz i obawialiśmy się kilkudziesięciometrowej wspinaczki, a potem schodzenia.
Nareszcie tylko: drzewa, drzewa, drzewa, drzewa.
23 maja 2020 r.
Postscriptum,1. Niechętnie publikuję moje osobiste zdjęcia na portalach społecznościowych itd. Ty razem robię jednak wyjątek by pokazać tę naszą tj. z Chełma topolę białą (31 m i 452 cm obwodu z moimi 186 cm; mojego obwodu nie podam).
Postscriptum,2. Wczoraj tj. 24 maja br. w Gdyni, gdzie przebywałem cały dzień u wnuczki w pewnej chwili słychać było, że ze dwa razy zagrzmiało (w niedalekim Wejherowie była burza i padał grad). A wieczorem, tuż przed wyjazdem widziałem jak jakaś młoda pani wyszła na spacer z psem okutana w długi, puchowy, zimowy płaszcz.
Majli to czy… jesień?