LEWY I… SCOTT

„Lewandowski i… Scott”, taki chciałem nadać tytuł temu zapiskowi dotyczącemu wczorajszych wydarzeń. Albo, chyba raczej… Scott i Lewandowski.

  Zacznę jednak od Lewandowskiego. Niedawno usłyszałem po przegranym meczu takie oto słowa jednego z… siatkarzy: „Jak można było wygrany mecz przegrać?”. Polska drużyna piłkarska wprawdzie wczoraj ze Szkotami bardzo szczęśliwie, dzięki refleksowi Lewandowskiego, zremisowała na 2:2, ale to właśnie Szkoci powinni ten mecz wygrać.

Polska drużyna zaczęła bardzo dobrze, bo już w pierwszych minutach Lewandowski wbił (ze spalonego?) gola Szkotom. I zaczęła grać tak, jak powinna, czyli „z zębem, spokojnie podając od nogi do nogi, niekiedy przyśpieszając”. Gdyby Błaszczykowski odrobinę pomyślał byłoby 2:0 dla nas i, chyba, po meczu. A tak w ostatniej minucie pierwszej połowy Szkoci przepięknym golem wyrównali na 1:1.

Po przerwie zaczęła się beznadziejna, bezmyślna, bezładna, przypadkowa bieganina i kopanina okraszana obfitym popluwaniem na murawę. Za to Szkoci od razu „zabrali się do roboty”, „przycisnęli” „i na efekty nie trzeba było długo czekać”, bo z prowadzenia 1:0 zrobiło się 2:1 dla szkockiej drużyny. Powinni, moim zdaniem, zasłużenie – jak mówią sportowi, telewizyjni komentatorzy – ten mecz wygrać. Zdarzył się jednak w doliczonym czasie „wolny” dla naszej drużyny. Wspaniałym refleksem popisał się Lewandowski. I to on zremisował wczorajszy mecz.

Zastanawiam się dlaczego niemiecka drużyna narodowa potrafi grać całe 90 min. konsekwentnie, a nasza pogra dobrze z kwadrans, a potem zaczyna się albo „horror”, czyli obrona do upadłego albo beznadzieja tj. bezładna bieganina po boisku, przypadkowa kopanina i czekanie na cud albo, że piłka sama wpadnie do bramki. Jeśli polska drużyna nie poprawi gry – a przecież ją na to stać – to będzie tak, jak we wczorajszym meczu, czyli beznadzieja. I nawet jeśli zakwalifikuje się na przyszłoroczne mistrzostwa Europy, to nic tam nie zwojuje.

 Sam nie wiem po co piszę o piłce nożnej, która w wydaniu naszej drużyny bardziej irytuje niż cieszy.

 2015_Marsjanin

Za to uradował mnie najnowszy film Ridley’a Scotta Marsjanin (The Martian), 141 min. Lubię twórczość Juliusza Verne’a (1928–1905), lubię twórczość Herbeta Georga Wellsa (1866–1946), lubię także „naszych”: Jerzego Żuławskiego (1847–1915), a nade wszystko Stanisława Lema (1921–2006). Jeśli ktoś nie zna twórczości tych pisarzy lub jej nie lubi, to nie spodoba mu się także ten verne’owski z ducha film. Marsjanin w moim przekonaniu nie jest arcydziełem, ale bardzo dobrze się go ogląda. Zresztą Ridley Scott to reżyser tak dobrych filmów jak m.in. Pojedynek (The Duellists – 1977), 100 min. (arcydzieło); Obcy – 8 pasażer „Nostromo” (Alien – 1979), 117 min. (arcydzieło); Łowca androidów (Blade Runner –1982), 117 min.; Czarny deszcz (Black Rain – 1989), 125 min.; Thelma i Louise (Thelma & Louise – 1991), 129 min.; Gladiator – 2000, 155 min.; Dobry rok (A Good Year – 2006) 118 min.

Nie będę opisywać Marsjanina. Trzeba go zobaczyć unikając przedtem czytania beznadziejnych „recenzji filmowych” publikowanych w codziennej prasie. Beznadziejnych ponieważ zawierają one treści, które potem z trudem można odnaleźć na ekranie. A poza tym pisane są owe recenzje przeważnie na chybcika i właśnie beznadziejną polszczyzną. Co innego wypowiedzi na temat tego filmu publikowane m.in. w „magazynach do czytania”. Tam można znaleźć bardzo dobrze napisane i ciekawe recenzje na temat Marsjanina.

Słowem 8 października br. był to dzień wrażeń: od dobrego filmu Scotta aż po irytującą grę naszych pilkarzy i sprytny gol Lewandowskiego w ostatniej sekundzie meczu.

8 października 2015 r.