Moja Mama (rocznik 1924) na różne okoliczności ma ciekawe przysłowia. Do tegorocznej majowo-czerwcowej aury pasuje jak ulał następujące: „Do św. Ducha nie zdejmuj kożucha, a po św. Duchu chodź znowu w kożuchu”.
Być może jest w tym nieco przesady, ale mój znajomy, kiedy wybrał się do Ciechocinka w połowie maja, wrócił wściekły, gdyż akurat trafił na Zimnych Ogrodników.
My zajechaliśmy do Ciechocinka w Boże Ciało i mieliśmy pogodę wyśmienitą. Po powrocie od razu zastał nas w Gdańsku zimny, wiejący z północy wiatr.
Drażni mnie niemal wszechobecna głęboka czerń w m.in. ubiorach, ale kiedy któregoś dnia zobaczyłem, młodą osobę ubraną w zimową (!) kurtkę już przestałem się czemukolwiek dziwić. Tym bardziej, że czerwiec wcale nas nie rozpieszcza. A przecież za pasem są Świętojańskie Deszcze, które mogą przedłużyć się w Deszczowy Lipiec.
Aura zatem sprzyja czytaniu oraz oglądaniu Euro 2016. Ze wszystkich drużyn, które dotychczas obejrzałem najbardziej podobała mi się gra Chorwatów (1:0 z Turcją). Podobała mi się także rozważna gra polskiej drużyny (1:0 z Irlandią Północną). Nie spodziewałem się, że tak dobrze potrafi zagrać. Za to rozczarowali mnie Belgowie, którzy mieli być „czarnym koniem” (0:2 z Włochami). Zaskoczyła pozytywnie drużyna Węgier (2:0 z Austrią), która miała być najsłabsza w tym turnieju. Podziwiam hart Albańczyków, którzy ulegli Francuzom dopiero w ostatniej minucie meczu. Za to zupełnie rozczarowali Rosjanie (1:2 ze Słowacją).
Kiedy piszę te słowa jest południe 16 czerwca br. Mimo zapowiedzi bezchmurnej pogody na dworze coś się kisi, popaduje i, oczywiście, ciągnie północny, zdradliwy ziąb.
O 15.00 zapowiada się ciekawy mecz Anglii z Walią, a wieczorem polskiej drużyny z niemiecką. Wiele osób stawia na „bezpieczny”, „wygodny”, remis. Ja natomiast uważam, że nie ma co remisować. „Nasi chłopcy” mogliby i ten mecz wygrać. Po co remisować? Gra się po to, żeby wygrać!
Ze wszystkich jednak czerwcowych wydarzeń jedno przebija pozostałe: kiedy zobaczyłem ogród moich znajomych. My tu, na pustyni chełmskiej, mamy dookoła tylko mury i ptaki prawie wyłącznie krukowate. Nawet sójki tu nie zobaczysz. A tam jest niemal Zaczarowany Ogród ze śpiewającymi ptakami. A tuż u wejścia do domu pyszni się – w najlepszym tego słowa znaczeniu – ogromny, przepiękny krzew kolkwicji. Przyznam, że już dawno nic mnie tak nie zachwyciło.
Kiedy w oczekiwaniu na mecz słyszę te wszystkie „wiadomości” o wypadkach, pożarach i wszelkich możliwych nieszczęściach, łącznie z bezustannymi kłótniami polityków, to… chce mi się śmiać.
Bo najważniejszym wydarzeniem powinien być ten przepiękny krzew kolkwicji.