Obejrzałem w końcu Operację Argo (Argo – 2012), 120 min., reż. Ben Affleck, film obsypany m.in. Oscarami (za najlepszy film roku, za najlepszy scenariusz adoptowany oraz za najlepszy montaż); Złotymi Globami (za najlepszy dramat, dla najlepszego reżysera); Nagrodami BAFTA (za najlepszy film roku, dla najlepszego reżysera roku, za najlepszy montaż); CEZAREM za najlepszy film zagraniczny; IFTĄ za najlepszy film zagraniczny itd.
Film dość dobry. Nawet można go jeden raz obejrzeć. Podobnie zresztą jak i Układ zamknięty. Nie mniej obydwa te filmy aktualnie wyznaczają, moim zdaniem, poziom poniżej którego nie warto tracić czasu na różne „dzieła”. W skali od 1 (jeden) do 6 (sześć) warto filmy doglądać od 4 (cztery), czyli przynajmniej filmy dobre. Taką ocenę wystawiłbym dla Operacji Argo a także dla Układu zamkniętego. Czy w związku z tym warto oglądać filmy (czytać wiersze, czytać powieści), które są poniżej 4? Od czasu do czasu warto tylko dlatego aby potem cieszyć się oglądaniem filmu przynajmniej dobrego.
Przykład filmu na 1 (jedynka), czyli do niczego? Proszę bardzo: Leśmian (1990), 79 min., reż Leszek Baron. Co w tym filmie jest do niczego? Prawie wszystko. Nade wszystko nie wiadomo o co w tym obrazie „idzie”: czy to ma być biografia, czy „dramat romantyczny”, czy film poetycki? Beznadziejna jest także inscenizacja: oto Leśmian osiedla się w Hrubieszowie i otwiera tam biuro rejentalne. Zamiast pokazać panoramę miasta, jakiś szerszy plan lub choćby ulicę albo dom jest scena z przybijaniem tabliczki na murze. Taką tabliczkę można przybić wszędzie. Zdjęcia są ciemne (jak to z reguły w filmie polskim). Jak można było tak beznadziejnie fotografować przyrodę? Na zdjęcia w „malinowym chruśniaku” można było poczekać do „złotej godziny”, tym bardziej, że kolacja i tak jest po zachodzie Słońca. A czy to pobrząkiwanie na fortepianie ma być muzyką? Kochanka Leśmiana Dora Lebenthal jest lekarką. W filmie nie ma ani jednej sceny w np. szpitalu. Grająca ją Iwona Katarzyna Pawlak jest bardzo ładna i to jest jedyny atut tego filmu.
Zresztą nie chciałbym się nad tym filmem pastwić. Niestety, takich filmów jest bardzo wiele.
Tak samo jest z twórczością poetycką, literacką, a także sztuką wokalną. Oto w różnych telewizyjnych programach muzycznych, oto w radiu jest zatrzęsienie „gwiazd”, które chrypią, duszą się i krztuszą lub beznadziejnie usiłują naśladować Adelę i jej oscarowy przebój. Tyle że rzadko która ma głos i w ogóle potrafi śpiewać.
Ostatnio „na okrągło” słucham płyty Paradiso. Oto stareńki Ennio Morricone (rocznik 1928) zgodził się aby jego największe przeboje filmowe zaśpiewała młodziutka (w porównaniu do niego) Hayley Westenra (rocznik 1987). Ba! zachwycony głosem Australijki sam na nowo zaaranżował swoje melodie, a także poprowadził orkiestrę podczas nagrania.
Dotąd zachwycałem się nagraniami obojowymi Gabriel’s Oboe z filmu Misja (The Mission – 1986), 126 min., reż. Roland Joffé, prod. Wielka Brytania. Teraz zachwycam się głosem Hayley Westenra. Proszę posłuchać sobie „gwiazd” z rozwianym włosem (i głosem) i porównać jak Hayley Westenra śpiewa Gabriel’s Oboe (Whispers In A Dream).
23 kwietnia 2013 r.