GRA Z ISTNIENIEM

Od kilku dni czytam książkę Renaty Lis pt. Ręka Flauberta. Natknąłem się na nią jakiś czas temu w Internecie albo w którymś z czasopism. Ktoś ją chwalił. Już nie pamiętam kto. Zanotowałem sobie jej tytuł wraz z kilkoma innymi tytułami, po które, ewentualnie, można sięgnąć. Potem tę książkę zamówiłem w którejś z księgarń, ponieważ nie było jej „na stanie”.

Po kilku dniach zgłosiłem się po jej odbiór, ale księgarnia miała akurat remanent. Zaintrygował mnie tytuł tej książki. Zacząłem jej poszukiwania w innych księgarniach. Bez rezultatu. W końcu zamówiłem ją w empiku. Zastanawiałem się jednak nad jej kupnem. Zacząłem ją przeglądać, podczytywać, kartkować: nieciekawy tytuł Ręka Flauberta, miękka okładka, na której wiruje w przedziwnym tańcu derwisz, książka jest tylko sklejona więc praktycznie jednorazowego użytku. Mam zatem znowu wyrzucić tym razem 42,90 zł – zastanawiałem się nad jej kupnem. W końcu, po długim namyśle, jednak ją kupiłem. Zabrałem się do czytania jak zawsze z lupą i ołówkiem.

Czytanie wyraźnie jednak mi „nie szło”. O czym jest ta książka zastanawiałem się brnąc (dosłownie: brnąc) przez pierwsze zdania i kartki. Co mnie może obchodzić jakaś… „ręka Flauberta”? Nie mogłem się, ponadto, otrząsnąć z jakiegoś chaosu, który – wydawało mi się – emanował ze zdań, myśli i stron tej książki. Czyżby to miała być jeszcze jedna napisana na chybcika (zapewne na laptopie, to od razu czuć) biografia? Czytałem po kilka zdań i odkładałem. Czytałem jeden krótki rozdzialik tak, aby dobrnąć do końca i już nie zaczynać następnego.

Czytałem i już, już miałem tę książkę odłożyć (widziałem siebie wylewającego do zlewu dość przyzwoitego gerwüztraminera, czyli równowartość tej książki), gdy niepostrzeżenie stało się To, czym może być tylko świetna literatura: mianowicie zapomniałem o całym Bożym świecie, o sobie, a także o czekającej mnie za kilka dni operacji. Uwiodła mnie ta książka. Początkowy chaos nagle okazał się pasją i „gorączką”, w jakiej – takie wciąż odnoszę wrażenie – była pisana ta książka. Albowiem to nie jest „letnia” książka jakiegoś naukowca (przy całym szacunku dla pracowników nauki), „nudna piła”, gdzie wszystko jest po kolei, z nudnymi przypisami (dlatego rzuciłem m.in. trzecią część Dzienników Iwaszkiewicza) i „po porządku”.

Nawet jeśli ktoś nie czytał Flauberta, jeśli Panią Bovary zna tylko ze słyszenia, nawet jeśli ktoś oglądał „tylko” sfilmowaną Panią Bovary to powinien sięgnąć po tę książkę… dla niej samej. Jestem poza tym niemal pewien, że ktoś, kto Rękę Flauberta przeczyta od razu sięgnie po Panią Bovary oraz inne książki Flauberta.

Bo Ręka Flauberta jest nie tylko o „ręce Flauberta”, co Renata Lis od razu wyjaśnia w pierwszym rozdziale swojej książki, nie tylko o Flaubercie, jako człowieku, nie tylko o Flaubercie jak stawał się pisarzem, ale także o wyobraźni pisarskiej, a nade wszystko o pasji z jaką autor książki (Renata Lis) mówi o pisarzu (Gustaw Flaubert). Zresztą, o czym ta książka jeszcze jest chyba nie sposób powiedzieć o niej wszystkiego.

Czyta się tę książkę wspaniale, ponieważ jest świetnie nie tylko przemyślana, ale także napisana. Aż zazdrość bierze, co też Renata Lis wyczynia ze swoją, a także czytelnika, wyobraźnią. To, że – przykładowo – Flaubert podróżował, iść tropem tych podróży to jedno, ale opisać je tak, jak to czyni Renata Lis to umiejętność, którą posiedli tylko nieliczni.

Oto bowiem za oknem jest z –10 stopni Celsjusza, a gdy czytam opisy podróży Flauberta na Południe a potem na Wschód, to jakbym tam był: na gorącej pustyni albo pod rozgwieżdżonym niebem Południa. Niekiedy Renatę Lis wyraźnie wyobraźnia ponosi – jak np. wtedy, gdy opisuje Most Bosforski (s. 63–65) – ale wie także kiedy ją „powściągnąć”. A poza tym jakże przyjemnie podążać za meandrami i dywagacjami pisanymi z taką pasją.

A podróże Flauberta to tylko jeden z bardzo wielu wątków tej książki.

Osobiście uważam, że Ręka Flauberta powinna zostać obowiązkową lekturą tych wszystkich, którzy zamierzają zostać pisarzami, albo pisarzami już są, ale nie do końca (albo w ogóle) zdają sobie sprawę z tego, czym pisarstwo jest i czym może być. Umieć ciekawie opowiadać, to dopiero jest sztuka. Wszystkie (chyba wszystkie) tematy zostały już opowiedziane nie raz więc ważniejsze od „co” wciąż pozostaje „jak”. I jestem pewien, że Renata List o tym wie.

Zdarzają się (coraz rzadziej) książki, które czyta się niemal na „jednym oddechu”. Natomiast Rękę Flauberta trzeba czytać powoli (jakże przydaje się moja lupa), jak najwolniej, ulegając jednak pasji, z jaką była pisana.

Chciałbym jednak dołożyć łyżkę dziegciu. Moja lupa wyłapuje nieczęste, ale jednak zdarzające się… „Ale…”, na które jestem tak bardzo wyczulony, na początku zdań. No i jeszcze, niestety, zdania z konstrukcją „który”. Tych jest znacznie więcej. Niektóre brzmią nawet zabawnie jak np. to na stronie 166:

„Flaubert chodził raczej – zacienioną ścieżką – na położoną w górze za lasem polankę La Mercure, mijając po drodze olbrzymie cisy o dziwacznych kształtach, które wyrastały wprost ze skały. Caro zapamiętała ich obnażone korzenie”. „Obnażone korzenie… kształtów” – brzmi to dość oryginalnie.

Życzyłbym sobie, jako uważny czytelnik, aby Renata Lis pamiętała jednak na przyszłość o owym „Ale…” oraz „który”. Przydałoby się jakieś poszerzone wydanie Ręki Flauberta z poprawionymi właśnie „Ale…” i „który”. Książka taka poza tym powinna być wydana w twardej okładce, porządnie zszyta, a nade wszystko zawierać dokumentację dotyczącą samego Flauberta, jego twórczości, jak i zdjęcia wykonane przez Renatę Lis podczas jej podróży śladami autora Pani Bovary.

Jednym słowem Ręka Flauberta to, mimo powyższych mankamentów, świetna, napisana z pasją książka.

29 stycznia 2012 r.