Vin Jaune z Jury, czyli Vin Jaune Les Bruyères 2008… obracałem w ręku butelkę o dziwnej pojemności 0,62 litra, podczas gdy Ksawery bacznie mnie obserwował.
– Nie jest to… rodzaj gewürztraminera? – sprawdzałem jego reakcję.
– Absolutnie, nie! – Ksawery nie krył swojego lekkiego oburzenia. – To jest jurajskie złoto. Janie, gdzie Alzacja, a gdzie Jura?! To zupełnie dwa różne regiony winiarskie. Mam, oczywiście dla ciebie i jakiegoś gewürztraminera, ale, pomyślałem sobie, że ty jako smakosz białego wina popróbujesz… żółtego wina, które przez Francuzów uważane jest za najlepsze białe wino świata.
– Zaskoczyłeś mnie tym… Zającem.
– Ach, niech będzie i Zając.
Bardzo mi Ksawery poprawił humor tym wczesnym Zającem w postaci Vin Jaume z Jury. Na dokładkę dorzucił jeszcze ser comté, bez którego to wino nie może się obejść.
Tak, Ksawery, to sprawdzona (nie tylko winiarska) firma. Widujemy się dość rzadko, kontaktujemy od czasu do czasu, ponieważ zawsze jest w swoich (winiarskich) rozjazdach. Pojawia się od czasu do czasu i zawsze mnie zaskakuje.
Zresztą od kilku dni mam bardzo dobry humor, ponieważ nie mogę oderwać się od oglądania amerykańskiego serialu House of Cards z Kevinem Spacey jako Francisem Undrewoodem w roli głównej.
Od jakiegoś czasu nie słucham radia, ponieważ nie mogę znieść tego nachalnego, bezustannego bełkotu reklam, a także – m.in. „muzyki”, która w niczym nie przypomina muzyki oraz mamroczących spikerów. Tak samo jest z telewizją. Ileż bowiem można znosić ględzenia polityków ciągle o tym samym, albo „wiadomości” wyłącznie o wypadkach i wszelkich możliwych nieszczęściach itd.
Oglądam zatem House of Cards i mogę wyrazić swój najwyższy zachwyt na temat tego filmu. Wszystko w tym serialu jest niemal doskonałe. Nawet nie mam czasu (ani ochoty) by zajmować się wynajdywaniem jakichś mankamentów. Ledwie się kończy jeden odcinek, już oglądam następny. A jak kończy się płyta, to czym prędzej nastawiam następną. Wszystko w tym serialu jest: i miłość, i nienawiść, i przestępstwo, i kulisy władzy itd. Mogę wyrazić swój najwyższy podziw dla pomysłodawców, scenarzystów, realizatorów, a nade wszystko aktorów.
Dla złapania oddechu obejrzałem w międzyczasie Lewiatana (Leviafan – 2014), 140 min., reż. Andriej Zwiagincew. Dla mnie była to ponad dwugodzinna męka. Straszne dłużyzny, przynudzanie aż do granic wytrzymałości, no i jeszcze ten facet (Aleksiej Serebriakow jako Nikalai), dla którego jedynym wyjściem w trudnej sytuacji jest picie wódki wprost z butelki. Jedynym walorem tego filmu są zdjęcia kręcone tuż przed wschodem Słońca lub o świcie. Jeśli Lewiatan jest „wielkim kinem”, czy wręcz „arcydziełem”, to – ośmielę się napisać – ci, którzy tak uważają nie widzieli ani wielkiego kina, ani tym bardziej arcydzieł filmowych.
24 marca 2015 r.