Coraz częściej zastanawiam się: co czytać, gdy prawie wszystko z tzw. literatury pięknej (ale nie tylko) nie nadaje się do czytania, ponieważ jest pisane na chybcika, byle jak, albo już gdzieś, lepiej lub gorzej (przeważnie gorzej) zostało napisane?
Coraz częściej zastanawiam się: po co i dla kogo kręcone są wciąż nowe filmy, gdy ich autorzy nie mają nic, ależ nic do powiedzenia i do pokazania?
W poszukiwaniu lektur trafiłem także do m.in. Karola Wiktora Zawodzińskiego (1890-1949), ale chyba Zawodzińskiego chcą (muszą?) czytać już tylko poloniści. Wydziały jednak humanistyczne i filologiczne itd. wyższych uczelni rok w rok wydają niezliczoną ilość książek. Dla kogo? I po co?
Te wszystkie współczesne powieści, te wydawnictwa humanistyczno-filologiczne… komu są potrzebne? Ile przetrwają?
Telewizji nie oglądam, gdyż nie mogę znieść bezustannej gadaniny (mój znajomy L. nazywa telewizyjne dyskusje, jako… „żucie szmat”). Wolę BBC Earth, gdzie ostatnio widziałem (przerywany, co 10 minut jakże potwornie głupimi reklamami) film o budowie mostu między dwiema wyspami. Tak, cenię obie inżynierów: to był fascynujący film o tym jak powstaje most. A start rakiet kosmicznych mógłbym oglądać w nieskończoność…
Taki most przetrwa co najmniej lat kilkadziesiąt. Za jakieś dwadzieścia lat ludzie wylądują na Marsie… A ile przetrwają współczesne byle jak pisane powieści? Ile przetrwają tomiki z wierszami, w których nie ma poezji? Ile przetrwają filmy, których nie chce się oglądać już podczas projekcji?
Oto okrzyczany, uznany za arcydzieło, jeszcze przed projekcją film Irlandczyk (The Irishman – 2019), 3 i pół godziny(!), reż. Martin Scorsese (ur. 1942 r.) z m.in. Robertem De Niro (ur. 1943 r.) jako Frank Sheeran, Joe Pesci (ur. 1943 r.) jako Russell Bufalino, Al Pacino (ur. 1940 r.) jako Jimmy Hoffa oraz Harvey Keitel (ur. 1939 r.) jako Angelo Bruno.
Ileż było już filmów o mafiach i gangsterach. Przed kilkudziesięciu laty takie filmy mogły zachwycać, jako pewna (także filmowa) nowość. Teraz, kiedy prawie wszystko wiadomo o różnych m.in. mafijnych kulisach, po co kręcić jeszcze jeden film i to na dodatek z… „leśnymi dziadkami”? Nie pomogły, moim zdaniem, cuda współczesnych efektów specjalnych ponoć „odmładzające”, w retrospekcjach, aktorów. Wszyscy ci aktorzy są jacyś tacy klocowaci, nie ma w nich świeżości, ani werwy. Ot, starsi panowie postanowili jeszcze raz zaistnieć na ekranie. „Istnieją” zatem przeważnie gadając. Trzy i pół godziny gadaniny o sprawach, które już znam, albo które niewiele lub nic mnie nie obchodzą. Nudziłem się okropnie oglądając to „arcydzieło”. W mojej ocenie kinofila z długim – i jeszcze dłuższym – stażem obraz ten zasługuje nie więcej niż na dwa (słaby) punkty, w skali od jednego do sześciu (Recenzent „Polityki” dał… sześć punktów). No, przez sentyment dla „starszych panów”, którym jeszcze „chce się chcieć” dałbym: trzy (film przeciętny) punkty, ale nie więcej. Te wszystkie zachwyty i recenzenckie piania, że oto mamy do czynienia z kolejnym „arcydziełem”, to wielka przesada.
Nie podobał mi się również tak mocno reklamowany, jako wybitny, czeski serial Nieświadomi (Bez vĕdomi – 2019, 6 odcinków), reż. Ivan Zachariáš.
Już bowiem podczas oglądania pierwszego odcinka „coś mnie tknęło” i nie dawało spokoju. Bo oto w 24 minucie i 25 sekundzie dochodzi do potrącenia przez samochód dwojga głównych bohaterów tj. Marie (w tej roli Tatiana Pauhofowá) i Wiktora (w tej roli Martin Myšička). Jest to bowiem tzw. scena „kluczowa”, która wyznacza fabułę całego serialu.
Kilka razy przewijałem tę scenę i doszedłem do wniosku, jako kinofil, że jest to niestety tzw. „ściema”. Wypadek jest bowiem na ekranie bardzo… nieprzekonujący. Oto Marie i Wiktor idą prawą stroną szosy, jest wieczór, ale dość jasno od ulicznych lamp. W chwili, gdy z naprzeciwka nadjeżdża samochód osobowy, oni zostają potraceni przez samochód wjeżdżający zza ich pleców. Mogli być „zagadani”, mogli nie słyszeć nadjeżdżającego z tyłu samochodu, ale w zwolnionym tempie i „stop-klatce” nie widać żadnego wypadku: Wiktor (raczej jego dubler) robi unik uskakując na prawo, natomiast Marie pada, a przecież przy takim uderzeniu upadłaby kilkanaście (kilkadziesiąt) metrów dalej.
Dlaczego tak „się czepiam” tej sceny? Bo ona wyznacza dalszy ciąg serialu.
Podobnie rzecz się ma z hiszpańskimi thrillerami tj. m.in. Ostrzeżeniem (El aviso –2018), 92 min., reż. Daniel Calparsoro; Secuestro, 2016 r., 105 min., reż. Mar Tarrgarona, a zwłaszcza Niewidzialnym strażnikiem (El guardián invisible – 2017), 129 min., reż. Fernando González Molina.
Sądziłem, że „moda” na filmy w sino-skisłych kolorach minęła. Okazuje się, że jednak nie: jak jest „kryminał” z kilkoma morderstwami to muszą być wyłącznie owe sino-skisłe kolory, akcja toczy się po ciemku i bezustannie pada (z sikawki) deszcz.
Żeby jednak nie „zrzędzić” na współczesną kinematografię to jestem pod wrażeniem serialu pt. Korona (The Crown – 2016 itd.), trzy sezony, 30 odcinków, które zachwycając się: aktorstwem (Claire Foy – wielkie brawa za rolę „młodej” Elżbiety II), zdjęciami, scenografią, wszystkim… oglądałem, jak to się mówi, jednym tchem. Moja ocena? Bardzo dobry!
30 listopada 2019 r.