Motto:
Spoglądam na twarz w lusterku,
Coraz mniej gładką i jędrną:
Gdybyż Bóg pozwolił i sercu
Tak ściągnąć się, skurczyć, zwiędnąć!
Z chłodem w cudzych sercach rosnącym
Mogłoby się wtedy serce moje
Godzić – i samotnie wiecznej nocy
Oczekiwać z zupełnym spokojem…
Lecz Czas, bawiąc się moją rozpaczą,
Część rabuje, część ratuje złudnie:
W brzegach ciała, gdzie zmrok już się zaczął,
Wzbiera puls, żarliwy jak południe.
Thomas Hardy
Spoglądam na twarz w lusterku
tłum. Stanisław Barańczak
Po zrezygnowaniu z Netflixa, który ostatecznie zniechęcił mnie repertuarem na beznadziejnym poziomie, jakoś nie korci mnie aby zaglądać do innych platform streamingowych. Zresztą do tego trzeba mieć sprzęt tylko… „smart”. A mój telewizor ma już – bagatela – dwadzieścia trzy lata i trzyma się zupełnie dobrze. W 1999 r., kiedy go otrzymałem w ramach reklamacji, był to jak na ów czas sprzęt niezwykle „wypasiony”, bo ponoć przystosowany do odbioru programów i filmów w 3D. Piszę ponoć, ponieważ nie udało się nic obejrzeć w owe, tak zachwalane, a nade wszystko reklamowane 3D. Zresztą i samo 3D, jako nowinka technologiczna, wkrótce okazało się tylko nowinką. Dlatego ze spokojem czekam, aż i owe „smart” spowszechnieje. Bo tańsze, przy aktualnej, galopującej inflacji na pewno nie będzie.
(A telewizji nie oglądam. Po pierwsze dlatego, że łatwiej chyba trafić szóstkę w totolotka niż po włączeniu telewizora na program bez reklam. Po drugie nie mogę znieść tej bezustannej gadaniny, bełkotu, mamrotania i faflunienia. A po trzecie mam dość pierwszoplanowych „wiadomości”, że… „pięć osób wpadło do szamba, ale dwie się uratowały” albo, że „koń wpadł do dołu po bursztyniarzach i trzeba było wzywać straż pożarną” itd.).
Kinofil jednak bez oglądania filmów? Gdzieś dowiedziałem się, że można filmy oglądać w iPhone. Można. Ze słuchawkami (w moim przypadku to chyba jedyne wyjście) jest całkiem spoko – można by rzec kolokwialnie.
Wreszcie padł wybór na te najstarsze filmy Alfreda Hitchcocka (1899-1980). Zacząłem od Urzeczonej (Spellbound – 1945), 111 min., z Ingrid Bergman jako dr Constance Peterson i Gregorym Peckiem jako Johnem Ballantine w rolach głównych. W latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku widziałem ten film z kilkadziesiąt razy. Bardzo mi się wtedy podobał. A teraz, cóż… staroć, którą można potraktować z pobłażliwym uśmiechem. Zwłaszcza te projekcje tylne są nie do zaakceptowania. A poza tym to bardziej słuchowisko niż film.
Potem obejrzałem Akt oskarżenia (The Paradine Case – 1947), 125 min., z Gregorym Peckiem jako Anthonym Keanem, a nade wszystko Alidą Valli jako Maddaleną Anną Paradine. Piszę nade wszystko, ponieważ od zjawiskowo pięknej twarzy Valli nie można oderwać oczu. I nie dziw, że Anthony doznaje coup de fudre na jej widok.
Następnie obejrzałem słynną Osławioną (Notorious – 1946), 101 min. z Ingrid Bergman jako Alicia Huberman, Carym Grantem jako Devlinem oraz Claude Rainsem jako Aleksander Sebastian. No, cóż mimo, że film otrzymał aż trzy nominacje do Oscara i zachwycał się nim m.in. i François Truffaut, nie przypadł mi ten obraz do gustu. Już chociażby dlatego, że najpierw Alicia i Devlin „strasznie” się w sobie zakochują, a zaraz potem rezygnują z miłości dla tak naprawdę nie wiadomo czego. Moim zdaniem to bardzo irytujące, że kilku zdrowych facetów, którzy potrafią tylko bezustannie gadać, palić cygara i pić whisky, wysyła wystraszoną Alicie do jakiegoś tam szpiegowania. Uczucie w końcu zwycięża, ale wszystko to jakieś takie mało przekonujące. W sumie ani to, moim zdaniem dreszczowiec, ani film szpiegowski, ani noir, jeśli melodramat, to przewidywalny, ani tym bardziej film psychologiczny.
Jeszcze potem „wskoczył” mi obraz Starsza pani znika (Mystery – 1938), 96 min. z Margaret Lockwood jako Iris Henderson i Michaelem Redgrave jako Gilbertem. Z kolei ten film, chociaż w sumie zupełnie bezsensowy, podobał mi się najbardziej, bo przynajmniej coś w nim, zamiast bezustannej gadaniny, się dzieje. Nie do zniesienia są jednak i tu projekcje tylne. Prawie cały film dzieje się w pociągu i, niestety, widać, że wszystko było nakręcane w studio.
(Dla porównania polski film – moim zdaniem arcydzieło – pt. Pociąg Jerzego Kawalerowicza z 1959 r., także dzieje się w ciasnych wnętrzach wagonu kolejowego. A jednak ani przez moment nie czuje się, że było to nagrywane także w studio).
Ingrid Bergman, Margaret Lockwood (jakże przecież podobna do Vivien Leigh), Alida Valli, Deborah Kerr, Rita Hayworth, Grace Kelly Audrey Hepburn, Natalie Wood… to nade wszystko zjawiskowe twarze. Figurą, chciałoby się powiedzieć… ciałem fascynowały także Jane Rusell, Marilyn Monroe, Brigitte Bardot, Sofia Loren, Liz Taylor.
Teraz nie ma ani takich aktorek, takich twarzy, Zresztą uroda bardzo szybko przemija. Nieprzypadkowo kobieta jest porównywana do kwiatu. To jednak wspaniałe, że fascynującą urodę Alidy Valli mogła uwiecznić taśma filmowa. Można by nawet powiedzieć, że te aktorki z filmów Hitchococka: Bergman, Lockwood, Valli… jakby nie miały ciała, bo grają przede wszystkim twarzą.
Pamiętam jak za czasów studenckich, jeden z kolegów pochwalił się zdjęciem swojej sympatii (tak się to wtedy mówiło: „sympatia”, albo „narzeczona”). Na fotografii widać było prześliczną twarz. Każdy coś tam bąknął pod nosem „że ładna”, ale być może pomyślał „no, a co poza tym?”.
A przecież jeszcze dawniej, czyli w XIX wieku liczyła się tylko „śliczna buzia”, a już ujrzenie czegoś powyżej kostki u stopy, było czymś niesamowicie erotycznie podniecającym.
Teraz płeć piękna paraduje z rozwianym włosem i (szczególnie latem, gdy są upały) odsłaniając prawie wszystko, bo tylko ze sznurkiem w dupie. A przeciez zawsze, gdy kobieta rozpuszczała włosy, było oznaką, że jest gotowa do pokładzin.
Jak zmieniły się obyczaje może ilustrować następujący fragment z utworu pt. L’esprit de l’escalier – albo Zdarzyło się w uzdrowisku, czyli Ironiczne (niekiedy sarkastyczne) obrazki współczesne z transcendentialami.
Oto fragment rozmowy między Hilarym Mayem, zwanym Laryszem o nicku Popiśnik, czyli redaktorem miesięcznika „Zdrój”, a Konstantym Gawrońskim, maestro gry na instrumentach stroikowych, zwanym Constantinusem:
„– No, widzę, że ciekawi cię moja prozatorska twórczość. Żaden ze mnie poeta i takiż sam prozaik. Stephenem Kingiem nigdy nie będę. Teraz rozumiesz dlaczego i do twojej melodii nie napiszę tekstu. I dziennikarzyna ze mnie tylko lokalnej, miejscowej gazetki. Słowem… Popiśnik jestem. Ot, co!
Po chwili przypomniał jednak sobie, że mieli iść gdzieś na piętro. – Ale, cicho, sza! Cicho sza! Weszli na pierwszy stopień schodów, z których każdy stopień był przyozdobiony na ścianie fotografią kształtnej damskiej pupy.
– Bo nie ma piękniejszego kształtu niż kształt damskiej, gołej dupy. Tak, powiadam: dupy. Nie jakiejś tam »pupy«. W języku polskim jest wyraźne: dupa, więc po co… »pupać«? Za każdym razem mnie śmieszy, gdy pokazują mi twarz jakieś dziewczyny lub kobiety i pytają: »ładna«? No bo cóż z tego, że kobieta ma śliczną buzię, jeśli nie ma ani dupy, ani cycek? Ja, wiesz Constantinus, oceniam kobietę po kształcie dupy. Musi mieć kształtną, jędrną dupę. O! – coś sobie nagle przypominał – ten aktor, Jan Nowicki powiedział, że »kobieta musi mieć tłustą dupę«. Kształtna, szeroka, dupa. A poza tym uda muszą być krągłe i żadnego między nimi prześwitu. Kobieta z chudą dupą i udami, między którymi może przebiec pies jest aseksualna. Rozumiesz, Constantinus, aseksualna. A więc oceniam kobietę tylko od tyłu. Oprócz kształtnej dupy i krągłych ud musi mieć to, co Francuzi szczególnie lubią, czyli kibić. Cóż po ładnej dupie, jeśli nie ma kibici i z tyłu wygląda jak za przeproszeniem jakiś chłop. A zatem kibić i musi mieć tak duże, powabne cycki, że powinno się je widzieć także… z tyłu. Dalej – włosy. Żaden tam mop, czy wściekłe kolory. Kolor włosów musi być naturalny albo taki przypominający. I dopiero teraz mogę zajrzeć kobiecie w oczy. Koloru mogą być każdego. Nos mały, usta średnie. Co do twarzy nie mam wymagań bo, rozumiesz, Constantinus, najważniejsza jest dupa – perorując tak przystawał na każdym stopniu schodów i pokazywał fotografię damskiej nagiej pupy.
Po czym podszedł na palcach do podwójnych drzwi i otworzył je jednym ruchem rąk.
Pierwsze co ujrzeli to przepięknie oświetloną wypiętą w kierunki aparatu fotograficznego, za którym stała jakaś kobieta, z dużą nagą jędrną pupę, jak się okazało… Marcjanny. Popiśnik podszedł do tej drugiej kobiety i chwycił ją obiema dłońmi za także… wypiętą pupę.
– Jak się ma moja najukochańsza dupeczka?
– Twoja najukochańsza dupeczka jest głodna. Obie jesteśmy głodne. Pozowanie, ustawianie oświetlenia to naprawdę ciężka praca. No tak, my tu pracujemy, a panowie sobie popijają. Jakże to tak?
– Już lecę rozpalać grilla. Constantinus, pomożesz mi? – zwrócił się do Konstantego. – Jeszcze wczoraj zamarynowałem karkóweczkę. Constantinus, idziesz ze mną?
– Constantinus? A cóż to, maestro, za imię? – już nieco ubrawszy się pytała Marcjanna.
– To państwo się znają? – nie bez zdziwienia pytał Popiśnik.
– Znamy się… od pewnego czasu – powiedziała tajemniczo Marcjanna. – Może byś w końcu Larysz przedstawił maestro swojej żonie.
– Ach tak, wybacz, dupeczko. To jest pan Konstanty Gawroński, znany oboista d’amore, a także oboju barokowego, wirtuoz rożka angielskiego, tudzież saksofonista tenorowy, laureat naszego, międzynarodowego konkursu na pieśń o uzdrowisku, zdobywca Wandy, statuetki, która jako żywo przypomina Oscara, tyle że jest pogalwanizowana najwyższej próby srebrem. Słowem, moja dupeczko, oto maestro Constantinus. A to moja najukochańsza dupeczka, czyli moja żona Nina, artysta fotografii najwyższej próby, autorka cyklu fotograficznego o dupeńkach, że o przygotowywanym albumie o naszej kolegiacie pod wezwaniem św. Jana nie wspomnę.
Nina okazała się kobietą z dużą niezwykle kształtną pupą. Była wąska w kibici i miała ponętny biust. Włosy jakby rudawe. Oczy osadzone tuż przy wąskim długim nosie. No i jeszcze ta dolna szczęka a’la Jacek Gmoch. Nina cała jednak była uśmiechom. Górna szczęka lśniła bielą i pełnym garniturem, za to dolna miała wyraźny ubytek, a może szparę, w którą jak się niebawem okazało wkładała papierosa”.
Piękne, olśniewające urodą i utrwalone na zawsze, na taśmie filmowej twarze aktorek pozostaną. I co pewien czas jakiś kinofil odkryje ich nieprzemijające piękno.
Przyznam, że dziwnie się czuję chodząc po mieście, po Gdańsku, w którym nie ma kin. Nie dalej jak wczoraj byłem w okolicach ulicy Wałowej. Skręciłem w jakąś uliczkę i… tak, to tamtędy szedłem przed laty do kina „Panorama” na wyświetlany na przeogromnym ekranie film pt. W 80 dni dookoła świata. Cóż to były za wrażenia. A potem, gdy wracałem pociągiem do domu, wszędzie rozbrzmiewał walc z tego filmu.
Miasto bez kin jest miastem bez snów.
22 września 2022 r.
PS Przyznam, że zabrakło mi jakoś puenty do tego zapisku. Niech zatem puentą będzie, trochę to dziwne, bo w postscriptum, film który mnie wprawił w absolutny zachwyt. To obraz noir Kobieta w oknie (The Woman in the Window – 1945), min. reż. Fritz Lang (1890-1876) z Joan Bennett jako Alice Red oraz Edwardem G. Robinsonem jako profesorem Richardem Wanleyem.
I chociaż film ma siedemdziesiąt siedem(!!!) lat w dalszym ciągu zachwyca. I nawet jego poziomu nie obniżają śmieszne projekcje tylne, gdy Wanley prowadzi samochód.
Kobieta w oknie to, moim zdaniem arcydzieło kina noir.
PPS Do tego zapisku dołączam kadr a filmu Akt oskarżenia z Alidą Valli.
PPPS Nie interesują mnie gry zespołowe (lubię lekkoatletykę), lecz przeciez trzeba być na bieżąco z tym co się dzieje w sporcie, tym bardziej, że mistrzostwa świata w piłce nożnej w Dubaju tuż, tuż. Po przegranym meczu z Holandią uważam, że polska drużyna powinna sobie te mistrzostwa odpuścić, czyli oddać je walkowerem. To bowiem, co reprezentowali polscy kopacze 23 bm., to przysłowiowe…„wstyd i hańba”.
PPPPS Już po rewanżowym meczu Polska-Walia. Dla obydwu drużyn było to przysłowiowe być, albo nie być. Walia jako ostatnia drużyna brytyjska miała szansę utrzymania się w najwyższej dywizji Ligi Narodów, ale musiała wygrać. Polska też miała coś do udowodnienia, że jednak potrafi grać w piłkę nożną. Polakom wystarczył remis.
Obydwie te bardzo przeciętne drużyny o niewielkich umiejętnościach piłkarskich, rzuciły się na siebie z niezwykłą zaciętością. Było wiele bardzo złośliwych fauli. Sędzia jedne widział (Krychowiaka) innych nie zauważał (na Lewandowskim).
Jezierski otrzymał podanie od Lewandowskiego i zrobiło się 1:0. Walijczycy mieli rozregulowany celownik. A Polakom wyraźnie dopisywało szczęście. Po raz pierwszy Szczęsny bronił jak w transie.
Była także taka jedna, bardzo ciekawa sytuacja, gdy Bale z furią zaatakował, a Szczęsny w przysłowiowym ułamku sekundy piłkę przedtem wyłapał. I ten uśmiech Szczęsnego do Bale jest wart zapamiętania: „No, co cwaniaczku, chciałeś mi wpakować piłkę? A jednak jestem sprytniejszy!”
Za dwa miesiące mundial w Dubaju. Ciekawym, czy nasze orły wzniosą się ponad przeciętność.
26 września 2022 r.