0,003 sek.

Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Soczi znalazły się w cieniu tragicznych wydarzeń na Majdanie w Kijowie. Jestem pełen podziwu dla ukraińskich opozycjonistów walczących na barykadach Majdanu. Jestem absolutnie po ich stronie. Tym bardziej irytuje bezustanna gadanina w telewizji wobec tragicznych i przerażających obrazów. Aż chciałoby się powiedzieć: „Zamiast bezustannie gadać, zróbcie coś”.

Wydaje mi się, że olimpiada skończyła się dla drużyny polskiej w „złotą sobotę”, czyli 15 lutego br. po zdobyciu złotych medali przez Kamila Stocha i Zbigniewa Bródkę. Osobiście uważam, że powinny być na 1500 m dwa złote medale: dla Brodki i Holendra Koena Verweija. Owe 0,003 sek. na 1500 m., czyli – jak obliczono – zaledwie 4 czy też 4,5 cm to jest doprawdy nic wobec wspaniałego wyczynu obu panczenistów. Uważam za głupi komentarz określenie jednego z komentatorów, że „mina Holendra jest bezcenna”. A gdyby to tak Polak przegrał o te owe 0,003 sek., to dopiero byłby lament i narodowa tragedia. Uważam wobec tego za bezsensowne rozdrabnianie i dzielenie zwycięzców tysięcznymi częściami sekundy. Sekunda to jest prawie nic, dziesiąte są prawie nie do uchwycenia, a tysięczne? Któż je dostrzeże? Chyba tylko aparaty fotograficzne? A przecież olimpiada jest dla ludzi, a nie dla aparatów fotograficznych.

Nie rozumiem również tych głosów zawodu, że Polacy drużynowo w skokach nie zdobyli medalu. O co tu chodzi, o jaki medal? Na olimpiadę jedzie się walczyć o zwycięstwo a nie po medal. Co bowiem po tych wszystkich srebrnych, czy też brązowych medalach. Albo jesteś zwycięzcą albo nikim.

Tak samo jest w Sztuce. We wszystkich konkursach powinna być tylko jedna, jedyna, nagroda. Te wszystkie jakieś tam „srebrne lwy”, „brązowe lajkoniki”, czy też „brązowe żaby” itd. tylko niepotrzebnie zamącają, i tak w sztuce bardzo niejasne, kryteria.

Jakiś czas temu zapraszano mnie na coroczne, regionalne targi książki, podczas których z reguły przyznaje się chyba więcej nagród niż jest uczestników owych targów w myśl zasady „aby każdy coś otrzymał do łapki”. I mnie uszczęśliwiono jakimiś „diabelskimi skrzypcami”, z którymi nie wiedziałem co mam zrobić i ostatecznie wylądowały one w kartonie w piwnicy.

Kiedy tak siedziałem przez chwilę usatysfakcjonowany ową nagrodą naprzeciw mnie przysiadł się jakiś autor, z którego toreb wystawało aż pięć owych „diabelskich skrzypiec”, które otrzymał: i jako autor, i jako wydawca, i jako jeszcze nie wiadomo kto. Moje zadowolenie prysło w jednej sekundzie (skoro już jesteśmy przy tysięcznych sekundy, to chyba w 0,001 sek.) i powziąłem decyzję, że już nigdy w takich konkursach nie będę brać udziału. Organizatorzy co rok przysyłają mi zaproszenia i nie mogą zrozumieć braku mojego w owych targach, i nagrodach, uczestnictwa. Co mi bowiem po tym, że co roku otrzymam te jakieś „diabelskie skrzypce”, jeśli w ogóle nie przekłada się to ani na jakikolwiek (artystyczny, wydawniczy, literacki) prestiż, ani nawet, nade wszystko, na pieniądze.  Nagroda bez pieniędzy to żadna nagroda.

Któregoś dnia przygotowałem dla organizatorów owych targów nowy program, w którym proponowałem ograniczenie ilości przyznawanych nagród i koniecznie pieniężne ich wykładniki, ale, kiedy po kilku telefonach, usłyszałem lament, że „nie ma pieniędzy”, wszystkiego zaniechałem. Kto chce niech sobie uczestniczy i kolekcjonuje owe „diabelskie skrzypce” i niech sobie wierzy patrząc na taką nagrodę, że jest znakomitym poetą.

Z drugiej strony zdumiewa mnie niska pieniężna rekompensata za złoty medal olimpijski. Bo jest to zaledwie… 120.000 zł (sto dwadzieścia tysięcy złotych). Powinno być, moim zdaniem, znacznie więcej. Jeśli za jakiś marny „tomik poetycki” z utworami bez poezji przyznaje się w konkursach nawet 100.000 zł (sto tysięcy złotych) to złoty medal olimpijski jest na pewno więcej wart. No i przecież, bez porównania, więcej wymaga, nie tylko fizycznego, wysiłku. A przecież Nagroda Szymborskiej wynosi aktualnie 200.000 zł (dwieście tysięcy złotych). Osobiście nie mam nic przeciwko nagradzaniu nawet skromnej edytorsko książeczki choćby i 200.000 zł, ale żeby tam była Poezja.

Tymczasem poetów jest cale mrowie. Nawet w moim rodzinnym mieście, które niedawno odwiedziłem, nastąpił poetycki wysyp. Szczególnie jako poetki objawiają się nagle panie, które przeszły na emeryturę. Potrafią pisać bardzo dużo i o wszystkim.

Korzystając z pięknej pogody postanowiłem trochę przejść się po moim rodzinnym mieście. Zajrzałem w kilka miejsc i ze smutkiem stwierdziłem, że coraz mniej zostaje z mojego miasta pod reklamami i dziwaczną zabudową. A w ogóle co to za miasto, w którym nie ma kina.

Zaszedłem także na lodowisko. Trochę młodzieży kręciło się w kółko na łyżwach. Zauważyłem na ławce trzech młodzieńców, chyba licealistów, którzy właśnie, chyba przed jakimś treningiem, wkładali… „klapy”. Nie wytrzymałem, zapytałem jakie mają numery butów. Dwaj mieli 43, jeden, najwyższy, 45. Mój numer. Pamiętam, jako licealista na tym samym lodowisku jeździłem na swoich panczenach. A potem, że z olbrzymią niechęcią pożyczałem te łyżwy. Młodzieniec jednak wyczuwając mnie intuicyjnie zdjął buty z „klapami” i podał mi je. Wszyscy trzej byli zaciekawieni czy odważę się je włożyć. Włożyłem. Starszy pan, chyba w moim wieku, pilnujący lodowiska, z uśmiechem uchylił mi drzwiczki na lód i mrugnął do mnie: „Tylko nie zrób nam, seniorom, wstydu i nie wywal się już po pierwszych krokach”. Stanąłem zesztywniały ze strachu a może i chłodu, ponieważ zdjąłem ciepłą kurtkę. Stanąłem, jak przed pięćdziesięciu(!) laty, mocno na lodzie i odbiłem się kilkoma szybkimi krokami. No i… pojechałem. A po kilku ostrożnych okrążeniach odrobinę przyśpieszyłem na przeplatance. Mój Boże, spociłem się bardziej ze strachu i z emocji niż z wysiłku, ale się nie wywaliłem. No tak, z jazdą na łyżwach jest tak jak z jazdą na rowerze… i jeszcze z kilkoma innymi czynnościami.

Po powrocie do domu obejrzałem moje hokejówki kupione… 33 lata temu. Są doskonale zakonserwowane. Wybieram się na lodowisko. Tylko je będę musiał podostrzyć.

21 lutego 2014 r.

Ps.

„Polacy są silniejsi jakby w grupie” można było usłyszeć tuż przed drużynowym półfinałowym konkursem w męskich panczenach. Polska drużyna w składzie: Zbigniew Bródka, Jan Szymański i Konrad Niedźwiedzki została wyprzedzona aż o 11,3 sek. przez Holendrów w składzie: Koen Verweij, Sven Kramer i Jan Blokhuijsen.

0,003 sek. do 11, 3 sek. chyba o czymś mówi. Polacy będą jednak „walczyć o medal”. Brązowy. Szkoda, że nie będą walczyć o zwycięstwo w konkursie. Brązowy medal to jednak nagroda pocieszenia.