Pisałem,
a moja młodość odpływała z biegiem dni.
Pisałem i czułem wyraźnie,
że tracę wiarę w jakąkolwiek odmianą na lepsze…
A mimo to pisałem,
jak gdyby na przekór temu wszystkiemu,
co nieustannie wraca
o świcie każdego dnia. Pisałem idąc nad zatokę,
aby zaczerpnąć powietrza i powierzyć
tych kilka słów przestrzeni,
co barwą szkarłatu wybiega sponad horyzontu..
Pisałem stojąc nad łagodną wodą.
Przede mną otwierał się jasny przestwór.
I wówczas czułem Jego ledwie dotykalną
i niemal widoczną obecność.
Tak… abym w każdym miejscu, i o każdej porze,
nie pozostawał już nigdy więcej
sam. Jedynie ze swoją wiarą. Pisałem…
i schodząc ze skalnego zbocza:
kiedy pora roku z wolna przekształca się w jesień,
a zmierzch zapada wczesnym popołudniem oświetlany
długo jeszcze obłokami spod szczytów. Pisałem jesienią,
tą porą roku, która skłania do zamyśleń. Pisałem….
A zawieja liści podchodziła
pod próg naszego domu przypominając i o tym,
że już prawie wszystko dokonało się nieodwołalnie.
Prócz… zimy. I naszego życia, które wciąż tu jeszcze trwa.
(1989)