Z ostatnimi już chyba tego lata, z najsłodszymi
czereśniami do ciebie, do szpitala jadę.
Wybierałem ciemne, prawie bordowoczarne,
chrząstkowe, te, które ze wszystkich lubisz najbardziej.
Chłodny tramwaj przez rozżarzone miasto mknie.
Niemal każdy pochylony nad telefonem:
gra, esemesuje, głośno (do siebie?) coś mówi,
jakby bał się zostać pośród miasta, pośród świata, sam.
A ja do ciebie tramwajem jadę z tymi najsłodszymi,
z chyba już ostatnimi tego lata czereśniami.
I jak co dzień w przyszpitalnym parku usiądziemy.
I będziemy jeść te najsłodsze, te ostatnie, czereśnie.
Niech błogosławiony zostanie cień drzew
w czas upałów. Niech błogosławione będą drzewa,
ptaki śpiewające pośród w nich. (Kiedy ja wreszcie
wilgę wypatrzę?). O zamieszkać, pozostać wśród drzew.
Oto moje, już ostatnie w szpitalu odwiedziny.
Jakże i ten miesiąc szybko minął. A wydawało się,
że już nie będzie miał końca. To przez te
rozpalone noce i dyszące tropikalnym żarem dni.
Zapewne nie raz jeszcze przejedziemy obok
przyszpitalnego parku. I być może przypomnimy
sobie te najsłodsze chwile pośród drzew.
Z – ostatnimi tego lata, które minęło – czereśniami.
(2014)