„MAGIA ŚWIĄT”

Motto:

 

„Tym właśnie jest życie,

odrobiną światła, które ginie w ciemnościach”.

 

Podróż do źródeł nocy Louis–Ferdinand Céline

 

 

Zaiste, do świąt Bożego Narodzenia jest jeszcze jeden miesiąc – w tym cztery niedziele Adwentu – a już także przynajmniej od miesiąca, (czyli od końca października) trąbi się wszem wobec o jakiejś… „magii świąt”. Czytaj dalej

ANTONI SŁONIMSKI ALBO ODPOWIEDŹ JACKOWI DEHNELOWI, W NAWIĄZANIU DO JEGO… „VOILA”.

Motto:

 

„Wiersze, z których myśl i uczucie

 ulotniły się bezpowrotnie

 i zastąpione zostały

 niezrozumiałym bełkotem”.[*]

 

Prof. dr hab. Artur Hutnikiewicz

 

 

Zaiste, „wchodzę” – jak już wspomniałem w jednym z zapisków – do Internetu, w tym także do Facebooka, nade wszystko po to, by dowiadywać się o nowościach książkowych i filmowych. Czytaj dalej

„KLIMATYCZNA I TAJEMINICZA” ULICA PLEBANIA W GDAŃSKU.

Klimatycznie:

„nastrój jakiegoś miejsca, środowiska, utworu itp.”.

 

Tajemniczy:

„zagadkowy i trudny do zrozumienia”.

 

Słownik Języka Polskiego PWN

 

  

 Zaiste, „Zapiski i wspomnienia” prowadzę od wielu lat i publikuję, oczywiście, na mojej stronie internetowej www.grabovius.com Niektóre z tych zapisków zamieszczam także na koncie, na Facebooku. To nie po to, by czymkolwiek się chwalić, lecz dlatego, że jeśli już mam to konto, to przydałoby się od czasu do czasu na nim coś opublikować. Czytaj dalej

„AKWEN Z BŁĘKITNĄ WODĄ” ALBO „INNYMI (TEKSTAMI) NIE MIAŁABYM OCHOTY SIĘ ZAJMOWAĆ”

Motto:

 

„Zakładam, że jest to tekst wielki

– innymi nie miałby ochoty się zajmować –

a jeżeli jest to tekst wielki,

to w nim jest jak gdyby nieskończoność sensów”.

 

Zygmunt Kubiak o Sofoklesowej Antygonie

 

Klasyczne miary i świat współczesny.

 Z Zygmuntem Kubiakiem rozmawia Paweł Czapczyk

Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2009 r.

 

 

Zaiste, październik Anno Domini 2024 minął nie wiadomo kiedy, a właściwie umknął mi, a jeszcze szczegółowiej… strawiłem go (jak się okazało suma summarum niepotrzebnie) na lektury trzech książek, odłożywszy czytanie Podróży do kresu nocy Céline’a. Czytaj dalej

NARESZCIE… CZYLI O „BOKSERZE” (OBEJRZANYM W STREAMINGU)

 

Motto:

 

„W kilka chwil później dotarłem do lądu i do nocy,

która zgęstniała bardziej jeszcze, gdy znalazłem się wśród drzew,

 a dalej jeszcze za nocą nastała wreszcie cisza, jej bliska wspólniczka”.

 

Louis-Ferdinand Céline Podróż do kresu nocy.

 

 

Zaiste, nareszcie po niemrawych, albo traktujących nie wiadomo o czym, polskich filmach pojawił się na streamingu „krwisty”, wart obejrzenia, film. Mowa tu o najnowszej „świeżynce”, czyli Bokserze słoweńskiego, acz mieszkającego w Polsce, reżysera Mitji Okorna, specjalizującego się dotychczas nade wszystko w reklamach i teledyskach.

I na tym, że film warto obejrzeć, mógłbym ten zapisek zakończyć. Zapiski jednak są po to – przynajmniej moje zapiski – by jednak skrobnąć trochę więcej zdań i jak to jest w moim zwyczaju odrobinę… „się poczepiać”, chociaż owe „czepialstwo” jest najczęściej refleksją kinofila z długim – i jeszcze dłuższym – stażem.

Warto Boksera Okorna obejrzeć chociażby ze względu na występującego w głównej roli Eryka Kulma, który jest chwalony przeze mnie nie po raz pierwszy. Miło się także patrzy na piękne aktorki tj. Adriannę Chlebnicką kreującą żonę głównego bohatera, a zwłaszcza Walerię Gorobets w roli dziennikarki.

Film jest bardzo długi, ale to nie jest mankamentem, zwłaszcza, że dobrze grającego Eryka Kulma nigdy dość.

(A tak nawiasem to dziwny z tego Kulma bokser z takim „wydatnym” nosem.  Bokserzy zazwyczaj mają nosy mocno pokiereszowane).

Film wart obejrzenia, ale – i tu mam trochę wątpliwości. Po pierwsze: po co robić kolejny film o bokserach, jeśli powstało wiele obrazów o tej samej lub podobnej tematyce, a przynajmniej kilka z nich to arcydzieła gatunku.

Przypomnijmy po wielokroć i przeze mnie obejrzane arcydzieło pt. Między linami ringu (Somebody Up There Likes Me – 1956), 114 min., reż. Robert Wise, z Paulem Newmanem i Pier Angeli w rolach głównych. Zdjęcia Joseph Ruttenberg (Oscar za czarno-białe zdjęcia).

Przypomnijmy także: Walkowera z 1965 r. w reżyserii Jerzego Skolimowskiego, z nim samym w roli głównej. Przypomnijmy Rocky’ego w reżyserii Johna G. Avildsena, z Sylwestrem Stallone w roli głównej. Przypomnijmy i Wściekłego byka z 1980 r., w reżyserii Martina Scorsese, z Robertem de Niro w roli głównej. Przypomnijmy także Za wszelka cenę z 2004 r., w reżyserii Clinta Eastwooda, z Hilary Swank w roli głównej.

To są tylko, oczywiście, niektóre filmy zawierające temat bokserski. Pytanie zatem można postawić: po co realizować kolejny film o bokserach, gdy zrealizowano już znacznie lepsze i lepiej?

Po drugie: po co wymyślać takie dość nieprawdopodobne zdarzenia jak w Bokserze, gdy autentyczne historie naszych bokserów są znacznie ciekawsze. Niedawno czytałem książkę o Jerzym Kuleju, dwukrotnym przecież mistrzu olimpijskim. To dopiero jest ciekawy scenariusz na fascynujący film.

Wprawdzie na samym końcu filmu reżyser „cytuje” polskich sportowców, którzy wyjechali lub uciekli zagranicę, ale przecież prawie wszyscy intersujący się sportem o tym wiedzą.

(Co do Kuleja, do właśnie się dowiedziałem, że jednak powstał film o tym podwójnie złotym mistrzu olimpijskim pt. Kulej. Dwie strony medalu w reżyserii Xawerego Żuławskiego. Także jest to długi film, bo trwa aż 139 min.).

Bokser Okorna opowiada o losach jakiegoś polskiego pięściarza, który zostawszy mistrzem Polski, postanawia uciec na Zachód, a konkretnie zostać po jakimś turnieju w Londynie. W filmie właściwie nie wiadomo, gdzie się akcja dzieje, bo praktycznie nie ma zdjęć plenerowych. Londynu, oprócz jakichś wnętrz, w tym filmie nie ma. Jest to poza tym obraz „bez powietrza”.

Można by wysnuć wniosek, że scenarzyści nie mają pomysłu jak ten film rozwinąć, a nade wszystko – zakończyć. Tak się jednak, niestety, dzieje z prawie wszystkimi współczesnymi filmami. Nawet jak jest jakiś pomysł, to brnie on w powtórzenia, w kalki tak, że nie tylko kinofil, ale i zwykły widz jest w stanie przewidzieć jak się film rozwinie a nawet zakończy.

Po trzecie: również i ten film jest zrealizowany w „modnej” tonacji pomarańczowo–niebieskoturkusowej. Tak jak nie znosiłem „dogmy”, czyli kręcenia z ręki (odrzucam wszystkie filmy, których obraz kręcony z ręki trzęsie się, chwieje, drży itd.), tak nie przepadam za tą kolorystyką. Wprawdzie obficie bryzgająca krew na tym filmie ma bardziej kolor wątrobiany niż krwisty, ale jest on do zaakceptowania.

Aż „prosiło się” by Boksera zrealizować w czarno-białym, kolorze. Dodałoby to filmowi dramatyzmu i autentyczności oraz artystycznego sznytu.

Od jakiegoś czasu irytują mnie takie nazwy jak: „polska Wenecja”, „Polski Paryż”, „polska Szwajcaria”, „polski Nobel”, „polska Edith Piaf”, „polska Liza Minnelli” itd.

Otóż Eryk Kulm nie jest „polskim Paulem Newmanem”, Adrianna Chlebnicka nie jest „polską Pier Angeli”, ani tym bardziej Waleria Gorobets nie jest „polską Moniką Bellucci”. To są nasi piękni, utalentowani aktorzy i życzyłbym sobie, jako kinofil z długim – i jeszcze dłuższym, stażem – aby otrzymywali jak najwięcej intersujących ról w filmach fabularnych.

24-26 września 2024 r.

PS. Ostatnio na streamingu jest reklamowany film pt. Mężczyzna o imieniu Otto (A Man Called Otto – 2022), 126 min. reż. Marc Forster, z Tomem Hanksem w roli głównej. Reklamujący wręcz nasładzają się tym, według nich „klinicznym komedio-dramatem”, który w sumie jest taki sobie.

A przecież całkiem niedawno powstał znacznie lepszy film o podobnej tematyce pt. Gran Torino (2008, 116 min.) w reżyserii Clinta Eastwooda i z nim samym w roli głównej.

PPS. 25 września o godz. 18.00 został rozegrany w katowickim „Spodku” mecz o Superpuchar AL-KO między wicemistrzem Polski i zdobywcą Pucharu Polski w sezonie 2023/2024 – Aluronem CMC Warta Zawiercie a mistrzem Polski i finalistą Pucharu Polski – Jastrzębskim Węglem.

Drużyny wystąpiły w następujących składach.

Jastrzębski Węgiel: Timothee Carle (Francuz), Norbert Huber, Benjamin Toniutti (Francuz), Tomasz Fornal, Anton Brehme (Niemiec), Łukasz Kaczmarek,  Jakub Popiwczak oraz Juan Ignacio Finoli (Argentyńczyk), Arkadiusz Żakieta, Luciano Vicentin (Argentyńczyk), Marcin Waliński. Trener: Marcelo Mendez.

Aluron CMC Warta: Miłosz Zniszczoł, Karol Butryn, Aaron Russell (Amerykanin), Jurij Gladyr (Ukrainiec, z polskim obywatelstwem), Miguel Tavares Rodrigues (Portugalczyk), Bartosz Kwolek, Luke Perry (Australijczyk) oraz Kyle Ensing (Amerykanin), Jakub Nowosielski, Adrian Markiewicz, Wiktor Rajsner . Trener: Michał Winiarski.

Ach, cóż to był za mecz. Cóż to były za emocje. Najlepsi według mnie byli Butryn i Russel. Obsypano jednak wszelkimi możliwymi nagrodami tylko Russela.

Bardzo kibicowałem Warcie, która w time breaku pokonała Jastrzębski Węgiel 2:3 (25:21, 21:25, 21:25, 25:19, 21:23).                                                                                              

PPPS.  W moim podręcznym księgozbiorze mam czytelnicze „perełki”, do których co jakiś czas wracam. Ostatnim razem lekturę Louisa-Ferdinanda Céline’a (1894-1961) Podróż do kresu nocy (Voyage au bout de la nuit – 1932) zakończyłem 24 czerwca 2013 r. A teraz znowu powracam i się zachwycam, i czytam powoli, aby lektury starczyło mi jak najdłużej. Co za wspaniała rzecz ta Podróż do kresu nocy.

Chciałbym przytoczyć niewielki fragment z tej genialnej popieści (strona 30, wydanie z 2013 r. przez Wydawnictwo „Czuły barbarzyńca”):

„Gdy jakiś obłok był nieco jaśniejszy, od razu wmawialiśmy sobie, że coś tam jednak widzimy… Ale przed nami pewne było jedynie echo, które zbliżało się i oddalało, echo koni idących kłusem, ten dźwięk, który przytłacza, potężny, mocny, że chce się od niego uciec jak najdalej. Sprawiały wrażenie, jakby wspinały się kłusem do nieba, jakby przywoływały co tylko było na tej ziemi, te nasze konie, po to chyba, żeby nas zmasakrowano. Zresztą można to było wykonać jedną ręką, jednym karabinem, wystarczyło nacisnąć na spust, stojąc sobie gdzieś pod drzewem. Często mówiłem sobie, że pierwsze światło, jakie ujrzymy, to będzie ostatni strzał, strzał zamykający sprawę”.

29 września 2024 r.

 

 

 

Z TEKI BIBLIOFILA/KINOFILA

Motto:

 

„Trzej przyjaciele poruszali coraz to inne tematy,

i nie przerywali ani na chwilę ożywionej wymiany zdań.

Odnosili wrażenie, że w tych warunkach myśli

mnożą im się w głowach podobnie jak liście

pod wpływem pierwszych ciepłych dni.

Czuli się bujni jak drzewa na wiosnę”.

 

Juliusz Verne Wokół księżyca.

 

 

Zaiste, są książki, do których trzeba… „zasiadać”. Są to dzieła, które mają format B-5, twardą okładkę i liczą jakieś 700 stron. Na leżąco, czyli do poduszki, ani w innej pozycji takiej książki nie da rady czytać. Trzeba do niej właśnie „zasiąść” jak np. do Wojny Dwóch Róż Dana Jonesa, czy Życia Jezusa Chrystusa Giuseppe Ricciottiego.

Jest też pewien rodzaj książek, które ja nazywam „do poduszki” albo „na sen”.

A już wyjątkowe są sytuacje, gdy czytelnik trafia wreszcie na książkę, od której dosłownie nie można się oderwać. Wtedy czyta się, czyta i czyta nie zważając ani na format książki, ani na liczbę stron, ani nawet na zbyt małą czcionkę. Tak właśnie było z lekturą Spóźnionej miłości Williama Whartona.

Na sen, albo do poduszki zazwyczaj jednak biorę coś znacznie lżejszego. Nie uwierzycie, ale ostatnio sięgnąłem po… Juliusza Verne’a (1828-1905) i jego powieść wydaną przez „Naszą Księgarnię” w 1975 r. pt. Wokół księżyca (1869) z rysunkami Daniela Moroza (1917-1993). Kolekcjonuję od zawsze książki Verne’a, a Wokół księżyca kupiłem 11 sierpnia 1984 r. ma Jarmarku Dominikańskim.

Tu warto podkreślić, że Jarmarki Dominikańskie zwłaszcza z lat siedemdziesiątych XX wieku oraz może jeszcze osiemdziesiątych, to były wspaniałe wydarzenia. Szczególnie te odbywające się na początku lat siedemdziesiątych są niezapomniane, bo były pełne radości, uśmiechów oraz nieprzebranej ilości książek. Można było godzinami, ba! całymi dniami oglądać, przeglądać i zawsze coś się kupiło. Mam wiele tzw. „białych kruków”, które udało mi się wtedy wyszukać i kupić. 

(Od pewnego czasu na Jarmarki Dominikańskie już nie chodzę. Jako intersujący się minerałami zawsze powtarzałem: jakie na jarmarku chryzoprazy, taki jarmark. Od pewnego czasy na Jarmarkach Dominikańskich ani chryzoprazów, ani tym bardziej książek nie uświadczysz. Za to nieprzebrane ilości wyrobów i pamiątek z Gdańska made in czajna).

A zatem Juliusz Verne, tym bardziej, że podczas dziesięciodniowej sesji z augmentinem, inne lektury raczej mi nie podchodzą. Czytałem już, oczywiście i Wokół księżyca po wielokroć. Lubię w ogóle Verne’a za jego chwackość, fantazję, talent literacki w krojeniu intersujących fabuł, nawet pewną dezynwolturę oraz… dziewiętnastowieczną wiedzę.

W powieści Wokół księżyca Verne bardzo sprawnie snuje opowieść o wyprawie na Księżyc trzech przyjaciół: Francuza Michała Ardana oraz dwóch Amerykanów z Klubu Puszkarzy tj. kapitana Nicholla i Impeya Barbicane. Owi trzej przyjaciele zostają wystrzeleni z olbrzymiej kolumbiady w aluminiowym wagonie-pocisku.

Moim zamiarem nie jest jednak streszczenie tej książki, lecz jak zawsze „niepogłębione refleksje” na temat literatury i filmu.

Zupełnie jednak inaczej, co oczywiste, czytało się tę książkę w latach pięćdziesiątych XX wieku i później, a zupełnie inaczej odbierana jest teraz. I tu bynajmniej nie chodzi o ilość przeczytanych lektur, przeżytych lat i doświadczeń literackich. Nie chodzi nade wszystko i o to, że Księżyc po wielokroć został zdobyty. Po prostu lubię te dziewiętnastowieczne powieści (oraz malarstwo) z wszystkimi ich zaletami oraz mankamentami. (Ktoś kiedyś nawet powiedział – był to krytyk literacki lub historyk literatury – że wszystko, co najważniejsze w powieści zostało napisane do połowy XX wieku).

Bohaterowie Verne’a chcą koniecznie wylądować na Księżycu. Czynią ku temu wszelkie przygotowania. A w odlewaniu kolumbiady oraz wystrzeleniu wagonu-pocisku towarzyszy im nawet trzystutysięczny tłum. Na Księżycu mają, oczywiście, spotkać Selenitów i tam się zadomowić. Tlen – jak na dziewiętnastowieczną wiedzę Verne’a – jest na Księżycu sprawą oczywistą. W tym celu zabierają oprócz wielu przyrządów, narzędzi, roślin także dwa psy do rozmnożenia oraz… sześć kur i koguta.

Śmiesznostką jest to, że i trzej podróżnicy i, Verne jako wszechwiedzący narrator, często wręcz popisujący się swoją dziewiętnastowieczną wiedzą na temat m.in. astronomii, nagle w pewnej chwili reflektują się, że przecież będą musieli z Księżyca wrócić. O czym przedtem w rozlicznych przygotowaniach do wyprawy, nie pada nawet jedno słowo.         

Te kury i kogut trzymane w klatkach jak najbardziej śmieszą. Nie mniej zabawny jest także fakt, że oświetlenie wewnątrz pocisku jest… gazowe. Oto wystarczy potrzeć zapałkę i przytknąć do palnika, a już zapala się lampka i można nawet ugotować posiłek.         

No i tutaj dochodzę do rzeczy chyba najciekawszej, a zupełnie pominiętej przez Juliusza Verne’a. W książce nie ma ani słowa o toalecie. Panowie jedzą wykwintne posiłki przygotowywane przez Francuza, popijają winko, lecz gdzie myją naczynia, gdzie sami się myją, gdzie i w jaki sposób się wypróżniają, o tym ani słowa.

(No bo to jest w końcu bardzo ciekawe zagadnienie. Człowiek to jest przecież fizjologia: jak się naje to musi się wysikać i wypróżnić. Kiedyś podczas jakiego spotkania autorskiego zapytano Marka Kamińskiego, znanego polarnika: „jak pan to robi, gdy na dworze jest kilkadziesiąt stopni mrozu i wieje huragan?” Marek Kamiński odpowiedział wówczas jednym słowem: „szybko”).        

A jak i gdzie się wypróżniali bohaterowie powieści Wokół księżyca. Do wiadra? A potem zawartość wylewali przez iluminator? Pamiętajmy jednak, że jak zdechł jeden z psów tj. Satelita, to wyrzucono go przez okno i potem przez cały czas jego wysuszone truchło krążyło wokół wagonu-pocisku. Czyżby zatem w taki sam sposób działo się z zawartością wyżej wspomnianego wiadra, także opróżnianego za oknem? A zatem na stan wiedzy Verne’a, wagon-pocisk przemierzałby przestrzeń kosmiczną w otoczeniu… gówien jego trzech bohaterów. 

(Temat fizjologii, czy też konkretnie wypróżniania się, jest kompletnie pomijany zarówno w literaturze, jak i filmie. We współczesnych filmach bohaterowie już w pierwszych scenach ostro kopulują, potem, myją po wielekroć zęby [sceny mycia zębów doprowadzają mnie w filmach – jako kompletnie bezsensowe – do „szału”], natomiast nigdy się nie wypróżniają.

Jakiś czas temu napisałem opowiadanie o tym jak to dwoje zauroczonych sobą osób spotyka się tête-à-tête i już ma dojść do konsumpcji tego spotkania, gdy jedna z nich po wykwintnej kolacji musi się wypróżnić. Czyni to, lecz ciągnie za sobą zapaszek wcale nie channel nr 5. Opowiadanie jakoś „nie podeszło” czytelnikom, którym dałem je do lektury. No cóż, wstydzimy się fizjologii. Bo teraz życie lansuje się jako bezustanną zabawą, polegająca na m.in. żarciu i bywaniu w knajpach. A o tym, że wskutek przeżarcia i przepicia wiele osób zapada na raka odbytu: cicho sza!).

Mimo tych kur, zdechłego psa wyrzuconego przez okno oraz nie wiadomo jak załatwiających się bohaterów Wokół księżyca lubię tę pełną fantazji, dezynwoltury i dziewiętnastowiecznej wiedzy, powieść.

A opisując powrót swoich bohaterów z orbity księżycowej Verne wyraźnie „pojechał po bandzie”.

Bo oto w tym samym niemal czasie obejrzałem dokumentalny film o zmaganiach załogi Apollo 13 z nieudanej misji na Księżyc (Apollo 13: Walka o przetrwanie; Apollo 13: Survival; 2024; 98 min., reż. Peter Middelston. (Pamiętam także znakomity fabularny film Rona Howarda z 1995 r.). Gdyby Verne miał nieco więcej wyobraźni – co brzmi przecież paradoksalnie, bo przecież wyobraźnia literacka to jego największa zaleta… to nie wypisywałby aż takich andronów, jak np. te o powrocie swoich wagonu-pocisku z orbity księżycowej i jej… nurkowaniu w oceanie.

Powieści Verne’a są jednak niezwykle filmowe. Można by o tym napisać nie tylko skromny zapisek ale i duży esej. Zapamiętałam taką oto sytuację. Jest koniec lat pięćdziesiątych XX wieku. Na przekór dynamicznie rozwijającej się telewizji powstają panoramiczne, stereofoniczne filmy. Jednym z pierwszych jest W 80 dni dookoła świata (Around the World in 80 Days – 1956), 175 min., reż. Michael Andreson, z m.in. Davidem Nivenem jako Phileasem Fogghiem i Shirley Mac Laine jako księżniczka Auda. Film ten powstał na postawie powieści Verne’a, wydanej w 1872 r.

Zanim obraz ten trafia na ekrany, bardzo popularna jest melodia oraz piosenka pt. Around the World (muzyka Victora Younga; słowa Harolda Adamsona). W 1957 r. była hitem Binga Crosby’ego i przez wiele lat podstawą gatunku easy listening: „Dookoła świata szukałem ciebie / Podróżowałem, gdy nadzieja na spotkanie zniknęła … Nie będę już podróżował dookoła świata / Bo znalazłem swój świat w tobie”.

Film ten był grany w gdańskim kinie „Panorama”. Kiedy jechałem pociągiem do Gdańska wszędzie w wagonie o nim rozprawiano i słuchano melodii. Pokażcie taki współczesny film, o którym rozmawia się także w pociągu, a melodia jest i „pod nogę”, i do tańca i do zagwizdania..

Kino „Panorama” mieściło się w jakiejś hali Stoczni Gdańskiej. Szedłem z dworca przez rozsłoneczniony i uśmiechnięty Gdańsk. Olbrzymi ekran robił na widzach niesamowite wrażenie. A sam film z plejadą największych ówczesnych gwiazd, które wystąpiły nawet w epizodach, pozostaje niezapomniany. Otrzymał w sumie pięć Oscarów, w tym za najlepszy film, ale ani jednej nominacji za role aktorskie. Potem jeszcze wielokrotnie nakręcano W 80 dni dookoła świata, lecz żaden z nich nie miał takiego klimatu, jak ten obraz z 1956 roku.

We Francji na temat Księżyca fantazjował Juliusz Verne. W Polsce Jerzy Żuławski (1874-1915) autor m.in. Trylogii księżycowej tj. Na srebrnym globie. Rękopis z Księżyca (1903); Zwycięzca (1910); Stara Ziemia (1911). Obok Stefana Grabińskiego (1887-1936) świetnego pisarza, nie mogło przecież zabraknąć w moich lekturach i dzieł Jerzego Żuławskiego. Ta Trylogia księżycowa wydawała mi się jednak jakaś… „ciężkawa” w czytaniu, ale ją jakoś zmogłem. Natomiast film pt. Na srebrnym globie (1987, 166 min.), w reżyserii Andrzeja Żuławskiego, a okrzyczany jako… „kultowy”, jest według mnie, kinofila z długim – i jeszcze dłuższym stażem… jakimś potwornym, bezsensownym zakalcem. Po wielokroć „podchodziłem” by go obejrzeć, ale, doprawdy, nie dałem rady.   

To by było – tymczasem – na tyle, z teki bibliofila/kinofila, w ósmym dniu augmentinowej „kuracji”.

16-19 września 2024 r.

PS. Zapisek ten postanowiłem okrasić kadrem z filmu W 80 dni dookoła świata z 1956 r. Od lewej siedzą: Shirley MacLaine jako księżniczka Auda; Robert Newton jako inspektor Fix; David Niven jako Phileas Fogg; Cantinflas jako Passepartout; Joe E. Brown jako Fort Kearney.

ZAPISKI POMIĘDZY PEŁNIĄ LATA, A LISTOPADEM

Motto:

 

„Wieczorem, wieczorem, gdy wezmę harmonię

Harmonia rozśpiewa się w rękach

Siadajcie, koledzy, siadajcie koło mnie

Niech wachtę obejmie piosenka

 

Piosenkę niech wiatr

Poniesie przez świat

Do bliskich, dalekich i drogich

 

Piosenkę niech wiatr

Poniesie przez świat

W piosence jest serce załogi

 

Nie wzdychaj mój bracie, nie wzdychaj nocami

Nie kłopocz się, ziemia kulista

Im dalej płyniemy tym bliżej przed nami

Jest ziemia znajoma, ojczysta.”

 

Serce załogi.

Muzyka:Witold Krzemieński.

Słowa: Jan Rojewski.

Wykonanie: Włodzimierz Kotarba. Czytaj dalej

„UMOŚCILI SIĘ WŚRÓD TRAWY I SKIEROWALI WZROK NA STAWEK OKOLONY TRZCINĄ WCINAJACĄ SIĘ CORAZ MOCNIEJ W AKWEN”

Motto:

 

„– Da mi matka moje świeckie cichy czy mam wyjść w habicie?

– Jesteś szalona!

– Ciuchy!

– Chyba egzorcysta by ci się przydał, a nie ciuchy!

Opętał cię diabeł1 Padnij na kolana i się módl,

jeśli zostało ci choć odrobinę rozumu.

– Sama się módl – sarknęła Patrycja i obróciwszy się na pięcie,

wyszła z budynku”

 

Sylwia Kubik Zakochana zakonnica. Czytaj dalej