OD TONALIZMU DO… BUŁHAKOWA

Motto:

„– Nie podobają się panu moje wiersze? – spytał zaciekawiony Iwan.

– Strasznie mi się nie podobają.

– A które pan z nich czytał?

– Nie czytałem żadnych pańskich wierszy! – nerwowo wykrzyknął przybysz”.

Michaił Bułhakow Mistrz i Małgorzata.

 

11 marca 2019 r., w poniedziałek rano o godzinie 6.30 Słońce zajrzało do mojego pokoju. To znak, że za jakiś czas tj. za, mniej więcej, miesiąc, tzn. w połowie kwietnia, i do Gdańska zawita wiosna. Od właśnie połowy marca Słońce w moim oknie zaczyna pojawiać się coraz wcześniej. Będzie to trwało aż do – znowu: mniej więcej – polowy października.

Drugą oznaką wiosny jest dla mnie gwiżdżący kos. (Wprawdzie na Facebooku jakaś Pani literatka oznajmiła, że w „Malborku już śpiewają kosy”, ale nie chce mi się w to wierzyć. Po pierwsze kosy nie śpiewają, lecz gwiżdżą. A po drugie to jeszcze nie czas na pogwizdywanie kosów. Pani literatka także mogłaby o tym wiedzieć.)

Trzecią oznaką wiosny jest dla mnie wiosenna burza. Przejdzie wiosenna burza, ziemia zatem będzie ogrzmiana i wtedy to już na pewno będzie wiosna.

Póki co trwa jeszcze zima. Bo marzec to miesiąc jak najbardziej zimowy. Doświadczyłem tego, gdy któregoś dnia przechodziłem przez park w Oliwie. Nigdzie, na żadnym drzewie nie ma jeszcze najmniejszych oznak wiosny. Nie słychać także wiosennych ptaków. Za to z północy dmie w najlepsze zimowy, przeraźliwy, ziąb.

Jeśli już byłem w Oliwie to zaszedłem do bardzo szumnie reklamowanego Oliwskiego Ratusza Kultury. Po przejściu przez pełen powietrza i rozsłoneczniony park (chociaż przeszywany – zarówno park, jak i ja – na wskroś ziąbem z północy), wstąpiłem do kawiarni-restauracji owego Ratusza na herbatę. Czym prędzej dopijałem jednak tę herbatę, ponieważ nie mogłem znieść duchoty owego pomieszczenia oraz łomotu dobiegającego z głośników? I pomyśleć, że ludzie przesiaduję w tej duchocie i w tym łomocie całymi godzinami.

Zaszedłem także do sali (właściwie: salki), gdzie odbywają się koncerty i która także jest galerią. Oto bowiem na ścianach ujrzałem jakieś straszliwe bohomazy: to na wielkoformatowych płótnach jakaś Pani artystka-malarz powyciskała wprost z tuby farby. I to ma być… malarstwo? I to ma być Sztuka?     Próbowałem dowiedzieć się: kto zadecydował o tym, że – za pieniądze podatnika – tymi bohomazami zostały obwieszone ściany Oliwskiego Ratusza Kultury? Niczego, oczywiście, się nie dowiedziałem. 

Ostatnio po zachwytach impresjonizmem amerykańskim zainteresował mnie… tonalizm, a szczególnie twórczość amerykańskiego malarza pejzażysty Georga Innessa (1825-1894). Twórczość Innessa zachwyca kunsztem, tajemniczością, ponadczasowością. Natomiast czy do wyciskania i rozmazywania farb na płótnie potrzebne aż było ukończenie akademii sztuk pięknych?

Od malarstwa zaledwie krok do sztuki filmowej, czyli przejdźmy – mówiąc kolokwialnie – od obrazów statycznych do obrazów ruchomych. Otóż nie mogę znieść telewizji, właściwie mogę powiedzieć, że nie pamiętam, kiedy oglądałem telewizję. Telewizja bowiem teraz to tylko: reklamy, reklamy, reklamy, reklamy, a ponadto kłócący się politycy oraz – co mnie jako kinofila bezustannie irytuje – filmowe powtórki a także beznadziejny poziom prezentowanych filmów. No i, oczywiście, polskie seriale, w których się siedzi i gada, i gada, i gada, i gada.

Postanowiłem zatem doświadczyć co zacz ów tak coraz bardziej popularny Netflix. Po pierwszym „zachłyśnięciu się”, że „aż tyle filmów”, rozejrzałem się i zacząłem, co nieco oglądać. Niestety, co i raz zaczęte filmy muszę porzucać, ponieważ nie nadają się do oglądania ze względu na swój beznadziejny poziom (a właściwie brak jakiegokolwiek poziomu. A filmowa „rozrywka” w ogóle mnie nie interesuje). Tak było także z oscarową Romą. Cóż bowiem z tego, że film jest czarno-biały, cóż z tego, że jest ponoć „wyczynem artystycznym i technologicznym; zdjęcia na Arri Alexa 65 mm, all-around sound, niesamowita scenografia bez green-screenow” itd., jeśli również i ten obraz najzwyczajniej nudzi. Wytrzymałem pół godziny i dałem sobie spokój.

Co i rusz powtarzam, że po wielu – bardzo, bardzo wielu – latach oglądania filmów doznaję instynktu, czy tez zmysłu kinofila. Otóż ten zmysł polega na tym, że już od pierwszych scen, od pierwszej sekwencji od razu widzę na ekranie niemal wszystkie fastrygi, fuszerki i błędy filmowej roboty itd. (Tak samo jest w przypadku literatury, w tym nade wszystko poezji).

Dałem więc sobie spokój z przynajmniej kilkunastoma filmami (np. z Anihilacją), a także z kilkoma serialami (np. The Sinner) itd. Bardzo przeciętny okazał się także od wielu tygodni reklamowany jako wydarzenie film Potrójna granica (Triple Frontier – 2019), 120 min., reż. Jeffrey C. Chandor. (Oglądając Potrójną Granicę, w której chodzi tylko o kasę, kasę, kasę, wyłącznie o kasę, przypomniał mi się, jako żywo film Działa Navarony[1] Johna Lee Thompsona[2]. Obraz Thompsona to jednak w porównaniu z filmem Chandora niemal arcydzieło).

Umknął mi również film pt. Pierwszy człowiek (First Man – 2018), 141 min., reż. Damien Chazelle. Obejrzałem go w końcu i nie kryję swojego wielkiego rozczarowania, gdyż jest to kolejny, po La La Land, nieudany film Chazelle. Film jest ciemny, niemal w samych zbliżeniach, a najbardziej denerwujące i dyskwalifikujące ten obraz jest znowu machanie kamerą. Poza tym „drewniany” Ryan Gosling w ogóle nie przypomina Neila Armostronga.

Wolę zatem odnotować co mi się podobało, bo takich filmów jest zdecydowana mniejszość niż cytować filmy i seriale, które nie są warte uwagi.

Bardzo podobał mi się western Ballada o Busterze Scruggsie (The Ballad of Buster Scruggs – 2018), 132 min., reż. Ethan Coen. Zupełnie niezły mógłby być serial Bloodline (2015-2017), gdyby nie to bezustanne machanie kamerą, czego skutkiem był ból oczu i głowy. „Urwałem” także punkt naprawdę dobremu serialowi pt. Ozark (2017) za manierę utopienia wszystkich odcinków w sino-niebieskawych barwach.

Nie znalazłem ostatnio – także w Netflixie – filmu, który by mnie zachwycił. Za to sięgnąłem po raz kolejny po Mistrza i Małgorzatę Michaiła Bułhakowa (1891-1940). Powieść tę – mimo licznych i denerwujących „Ale…” na początku zdań – świetnie mi się czyta.

A oto fragment dialogu Mistrza, „pacjenta pokoju 118” z poetą Iwanem Bezdomnym:

„– Nie podobają się panu moje wiersze? – spytał zaciekawiony Iwan.

– Strasznie mi się nie podobają.

– A które pan z nich czytał?

– Nie czytałem żadnych pańskich wierszy! – nerwowo wykrzyknął przybysz.

– Więc dlaczego pan tak mówi?

– Cóż w tym dziwnego? – odpowiedział gość. – Albo to nie czytałem innych wierszy? Zresztą, rożnie to bywa… Dobrze, gotów jestem wierzyć na słowo. Proszę mi powiedzieć, czy te pana wiersze są dobre?

– Potworne! – śmiało i szczerze powiedział nagle Iwan.

– Proszę ich więcej nie pisać! – błagalnie poprosił przybysz.

– Przyrzekam to i przysięgam – uroczyście oświadczył Iwan”.

 

15 marca 2019 r.


[1] Działa Navarony (The Guns of Navarone – 1961), 158 min.

[2] John Lee Thompson (1914-2002). Chętnie znowu obejrzałbym takie filmy Thompsona jak m.in.: Kobieta w szlafroku (Woman in a Dressing Gown – 1957), 93 min.; Zimne piwo w Aleksandrii (Ice Cold in Alex – 1958) 129 min.; Nieletni świadek (Tiger Bay – 1959), 105 min.